Archiwum kategorii: USA: południe

Rodeo w Teksasie

Wjezdzamy do Teksasu i zaczynamy z grubej manki. Trafiamy na mistrzostwa CPRA (Cowboyss Professional Rodeo Association) i to od razu na dzien finałow. Trzy godziny wspolzawodnictwa kowbojów i kowbojek mija tak szybko ze dopiero teraz czujemy głod w zoladkach bo nie jedlismy nic od rana ale zacznijmy od początku.

Pierwszą konkurencją było ujezdzanie koni. Zeby kon byl narowisty zawiazuje mu się taką pętelke przy zadzie i dlatego kon tak wierzga nogami bo probuje sie od tego uwolnic. I przy okazji rowniez od czlowieka ktory na nim siedzi. Jezdziec powinien sie utrzymac w siodle trzymajac sie tylko jedna reka przez osiem sekund. Pozniej dostaje jeszcze punkty za styl oraz punkty za konia. Bardzo widowiskowe jest schodzenie z konia jezdzca, ktory utrzymal sie przepisowa ilosc czasu. Podjezdza do niego inny jezdziec na koniu i wykorzystując tego konia schodzi na ziemie (czasami najpierw na tego drugiego konia a potem na ziemie a czasami tylko wykorzystuje go jako podporke zeby w locie ”zejsc” ze swojego wierzchowca. Ta konkurencja byla jeszcze raz na mistrzostwach ale nie wiemy czy za drugim razem konie byly starsze i bardziej narowiste czy to byla moze inna klasa wiekowa kowboi.

Kolejną konkurencją było łapanie byczka bez uzycia lasso. Po wypuszczeniu byczka z boxu kowboj musial go dogonic na koniu i rzucic sie na niego przewracając go na ziemię. Kto zrobił to najszybciej i dostal dobra punktacje od sedziow ten wygrywał. Nie była to łatwa konkurencja bo pomimo finału kilku byczkom udał się uciec czyli przebiec na drugą stronę areny gdzie czekała na nich zagroda.


Nastepna byla konkurencja dla kobiet – lapanie cielaczka na lasso. To byla jedna z dwoch konkurencji w ktorej startowaly kobiety. Po poprzedniej konkurencji gdzie trzeba sie bylo rzucic z konia na byczka nie wygladalo to bardzo imponujaca. Kobieta na koniu zarzucała lasso na cielaczka i jezeli trafiła to od razu puszczala lasso. Ktora to zrobila najszybciej i najladniej wygrala.

Pozniej przyszedl czas na mezczyzn. Mieli złapac byczka na lasso, polozyc go na ziemi i unieruchomic tak, aby lezal przez regulaminowy czas nieruchomo na ziemi. Tutaj fajnie bylo widac współpracę konia z kowbojem. Po złapaniu byczka na lasso kowboj zeskakiwal z konia i biegl do niego aby go uwiazac. W tym czasie kon napinal lasso co ułatwiało kowbojowi szybkie dotarcie do cielaka ktory sila rzeczy stal wowczas w miejscu. I tutaj rowniez znalazlo sie kilka cielaczkow, ktorym udalo sie umknac. Najczesciej były to byczki białej masci (ta regula sprawdzi sie rowniez w ostatniej konkurencji ujezdzania bykow, gdzie te najbardziej narowiste byly rowniez białe).


I kolejna konkurencja dla mezczyzn, tym razem zespolowa. Dwoch kowbojow łapie na lasso byczka, z tym ze jeden lapie go za szyje a drugi za nogi. Liczy sie czas gdy byczek zostanie zlapany za obydwie te czesci ciala. Przedostatnią konkurencją byla jazda kobiet na czas z wykonaniem trzech ostrych zakrętów. I niektore jechały na wierzowcach naprawdę szybko.

I na samym koncu gwozdz programu – ujezdzanie byków. Podobno jest to jeden z najniebezpieczniejszych i najbardziej urazowych sportów na ziemi. Ale podobno jest tez bardzo opłacalny- najlepsi kowboje zarabiaja najwiecej zaraz za futbolistami. I jest to faktycznie bardzo widowiskowa konkurencja. Nawet jezeli jezdziec nie utrzyma się przepisowego czasu w siodle to w drugiej czesci ogladamy co zrobi byk. Czy pojdzie spokojnie sam do zagrody czy bedzie nadal rozjuszony i bedzie szukal sobie nowego przeciwnika. W tej konkurencji czlowiek i byk wygladaja na równych sobie przeciwnikow i koniec tego starcia zawsze jest nieprzewidywalny.

Ten kowboj zgubil kask, ale nawet po stroju od razu widac ze startowal w ujezdzaniu bykow

I to co robi na rodeo naprawde najwieksze wrazenie to praca dwoch gosci, ktorzy asystują przy ujezdzaniu bykow odwracajac jego uwagę od spadającego jezdzca oraz praca dwoch kowboji asystujacych przy ujezdzaniu koni i byków. To ta dwojka jezdzila konno naprawde po mistrzosku a konie miało sie wrazenie czytały im w myslach. To oni zabepieczali wszystkich zawodnikow, sciagali ich z wierzgajacych koni lub bykow i na samym koncu w biegu sciagali z nich te peta na zadzie, ktore powodowaly wierzganie nogami i rowniez w biegu uspokajali je kierujac prostu do zagrody. Poprosili kilka razy o zmianę… ale koni na ktorych jezdzili widzac ze sa juz zmeczone. Sami pomimo upalu i ciaglego ruchu byli na posterunku do samego konca. I takich umiejetnosci i doswiadczenia nie zdobywa sie przez kilka lat ale prawdopodobnie przez cale zycie.

Ujezdzanie konia
Ujezdzanie byka

I na koniec wątku o rodeo mała ciekawostka – co wioza te mlode i piekne panie na sztandarach ? Reklamy glownych sponsorow rodeo dzieki czemu nie musieismy placic za bilety wstepu. Musze przyznac ze po raz pierwszy od dluzszego czasu ogladalam reklame z duzym zainteresowaniem 😀

Co poza tym zobaczylismy w Angleton ? Wszelakiej masci zwierzeta hodowalne, ktore uczestniczyly w wystawach i konkursach pieknosci takiej jaki krówki, króliki, świnki, kozy, drób. Wszystkie zadbane, pod opieka wlasciceli, niektore nawet z wlasnymi wentylatorami, wygladajace na w miare szczesliwe jezeli mozna tak powiedziec.

Ps. Jedyną rzeczą, ktorej nie udało nam sie tutaj zobaczyc (a bardzo tego zalujemy) to wyscig swinek. A tak wygladal ich tor wyscigowy.

Ps2. I dwa slowa o organizacji calego rodeo. W trakcie tych kilku godzin widzielismy ponad setke wystepow (w koncu to byl konkurs) wiec widac bylo ze wszystko jest dobrze przemyslane. Konkurencje ktore zaczynaly sie na przemian z innej strony areny. Okolo 6 boxow w ktorych jednoczesnie byly przygotowywane do startu konie lub byki z jezdzcami. Nawet zwierzeta jakby wiedzialy co dokladnie maja zrobic po zakonczeniu konkurencji. Show robiła oczywiscie muzyka (teraz juz wiem ze sa profesjonalisci specjalizujacy sie w tylko w tego typu eventach i meczach), ale byl tez konferansjer oraz klaun 😀 Generalnie było super, zwierzeta byly traktowane z szacunkiem (zwroccie uwage jak uspokajane sa cielaczki przy odwiazywaniu ich splatanych nog a one mialy chyba najgorzej bo o byki to nawet nie bylo co sie martwic). Zdecydowanie bardzo nam się na rodeo podobało.

Teksas – wzdłuż zatoki meksykanskiej

Jedziemy wzdluz zatoki meksykanskiej. Przejechalismy przez Huston nie zatrzymujac sie nawet i cieszac sie, ze udalo nam sie bezblednie przebrnac przez krzyzowki autostrad (oprocz centrum kosmicznego nie ma tam niczego specjalnego, ot duze miasto z centrum biznesowym i rozleglymi przedmiesciami). Na naszej liscie przejazdu nie znalazlo sie rownie Dallas, ot kolejne duze miasto, ma muzeum poswiecone zabojstwu Johna Kennedego ale oprocz tego nic poza tym. Turysci jezdza tam rowniez zobaczyc dziesiec cadillacow wbitych w ziemię i pospreyowanych na rozne kolory. My wolimy spedzic czas w parkach narodowych, ktore w Teksasie naleza do tych narzadziej odwiedzanych w Stanach. Sprawdzimy dlaczego.

Podobno w Teksasie wszystko jest duże…

Tak wiec kierujemy sie obecnie do San Antonio o ktorym czytamy, ze jest naladniejszym miastem w Teksasie a pozniej juz tylko na poludnie. Po drodze ogladamy pasące sie krowy na pastwiskach i ogromne rafinerie gazowe i ropy naftowej. Sa miasta, w ktorych jak okiem siegnac widzi sie tylko same kominy tych rafinerii np. w miescie Corpus Cristi. Dzieki m.in. temu przemyslowi Teksas jest najbogatszym stanem w Ameryce zaraz po Californi. I to widać, pojawiły się murowane i generalnie ładniejsze domy.

Przemysł rafineryjny nad zatoką meksykańską

Na drogach nadal jest bardzo duzo estakad i mostów na rzekach, ktore wplywaja tutaj do zatoki. To wlasnie na takim moscie widzielismy z bliska pelikana, ktory rownolegle do naszego samochodu lecial sobie dostojnie obok nas. To tutaj po raz pierwszy widzimy leżąca przy drodze potraconą krowę. Musiala leżeć juz kilka dni bo byla nabrzmiala i miala wyprostowane wszystkie nogi.

Spimy dzisiaj na campingu Choke Canyon State Park. Jak przystalo na park stanowy jest ulokowany przy pieknym jeziorze o nazwie 75 akrow. Oprocz setek ptakow nocujacych na drzewach stojacych w wodzie to w tym jeziorze mieszkają rowniez aligatory. Jeszcze tak blisko nich nie spalismy, dzieli nas moze ze 300 metrow. Park o tym informuje piszac ze jeszcze nigdy nie zaatakowaly turystow… i ze chcieliby zachowac ta statystykę ( czytaj: mamy ich nie zaczepiac, nie dokarmiac i generalnie zachowac dystans aby im nie przeszkadzac bo to w koncu one sa u siebie w domu a my tylko goscinnie). Zaden sie niestety nie ujawnił 😢

Trap spider – pająk ktòry buduje w ziemi norki z których poluje

Jedynymi naszymi sasiadami byla tutaj zatem jedna rodzina amerykanska, kilka mrowisk duzych, czerwonych mrówek amerykanskich ( podobno nie są agresywne) i duze czarne pająki, ktore po sledztwie internetowym uznalismy ze nie są jadowite (o ile to sa tzw trap spiders ale wokol nas bylo pelno norek w ziemi wiec to chyba te ). Jak zobaczyłam pierwszego pajaka to lekko zwatpilam czy nasze miejsce na nocleg bylo dobrym wyborem, szczegolnie ze drugiego pajaka zauwazylismy zaraz kolo namiotu. Niestety ten drugi skonczyl marnie przypadkowo przez nas zadeptany. Generalnie po raz pierwszy na tym wyjezdzie zalozylam pelne buty i kurtkę bo temperatura w ciagu dnia spadla do 19 stopni. Jak dotad codziennie bylo 30 stopni wiec jest to pewna odmiana ( dla Tomka nawet miła, ja tam wole upały). A komary maja to generalnie gdzies bo są i jak jest cieplo i jak jest zimno).


Rankiem bywa zimno, jutro temperatura nad ranem ma spasc do 8 stopni
Czerwona mrowka amerykanska

Ps. Dzisiaj do namiotu wygoniła nas chmara ciem. Wlasciwie to nawet nie wiemy czy to były ćmy bo wygladały jak duze biale larwy ze skrzydlami. Ale było ich mnóstwo i jak się odbijały od nas nie było to miłe.

Ps2. I nowy pająk do kolekcji. Ten polował sobie na coś w toalecie. Prawdopodobnie to Zoropsis czyli falszywy pająk wilczy. W odroznieniu od Wolf Spider jest jadowity ale atakuje ludzi tylko w samoobronie.

Eolf spider

San Antonio i czarna wdowa

San Antonio to jedno z najwiekszych miast Teksasu ale rowniez jedno z najwiekszych miast w calych USA. Jest atrakcyjne turystycznie bo w samym jego centrum znajduje się Alamo, ktore urasta tutaj do rangi symbolu walki o niezależność Teksasu. Poza tym ma piękna katedrę (w Europie takie trzy mogą stać obok siebie w wiosce jak ma to miejsce np. na Sycylii ale w USA to naprawdę rzadkosc) . No i San Antonio ma coś, czego mogą mu zazdrościć inne miasta nawet te europejskie czyli River Walk.

Katedra

River Walk czyli promenada przy rzece ktora jest umiejscowiona poziom niżej od drogowych ulic. Taki pomysł zainspirowany pewnie Wenecją ale wykonany naprawdę bardzo ładnie. Po obu stronach niezbyt szerokiej rzeczki idą kamienne deptaki, ktore co parę metrów lacza mostki z których każdy jest praktycznie inny. Ładnie się ten deptak wkomponowuje w budynki, otwarty teatr czy też historyczna dzielnice artystyczną. Podejrzewamy że oryginalna promenada była jedynie przy wyspie a odnóza rzeczki do centrum handlowego i wieży dwoch Ameryk już dorobiono ale to jedynie nasze przypuszczenia. Po rzeczce mozna pływać łódkami z przewodnikiem. A po zejściu na promenadę zjeść w jednej z knajpek, ktore koncentrują się głównie w okolicach samej wyspy. Ten deptak to główna atrakcją San Antonio ale naprawdę unikalna i to na skalę światową.

River walk


Obecne miasto San Antonio wzielo swoje poczatki od misji zalozonej na terytorium podbitym przez Hiszpanow. Hiszpanie pozwolili jednak osiedlac sie w nim rowniez ludnosci, ktora byla juz tam osiadła, nazwijmy ich pierwszymi Teksanczykami. Jako ze finalnie Hiszpanie byli mniejszoscia na tym terenie to z biegiem czasu miejscowa ludnosc chciala sie uniezaleznic od ich panowania i doszlo do krwawej rewolucji. I to wlasnie w Alamo garstka zolnierzy (wbrew rozkazom dowodztwa) bronila fortu ktory byl w Alamo przez okolo 2 tygodnie. Jak juz hiszpanie weszli na teren fortu broniacy schronili sie w 2 budynkach ( Long Barrack i kosciol) ale z uwagi na liczna przewagę Hiszpanow to w ciagu 2 godzin zabili wszystkich broniacych Alamo. I ten bohaterski akt jest tutaj upamietniony i czczony przez Amerykanow. Aby dokonczyc historie Teksanczycy finalnie zwrocili sie o pomoc do Amerykanow ktory odbił to cale terytorium z rak hiszpanskich. Utworzono wowczas republike Teksasu ktora po 10 latach dolaczyła się do Stanow Zjednoczonych Ameryki (USA) jako 28 stan.

No i nasz kolejny camping przebija poprzednie. Śpimy w sąsiedztwie najbardziej jadowitowego pająka na świecie czyli czarnej wdowy. Specjalnie dopłaciliśmy do miejsca namiotowego żeby miał ławkę, na której wieczorami staramy się posiedzieć dopóki jakieś insekty nas nie pogonią do namiotu. Po przyjezdzie rowniez pierwsze kroki skierowaliśmy do naszej ławki ale gość z campera obok uprzedził że wczoraj na tej ławce widział czarna wdowę. Jako ze nie wyglądaliśmy na przekonanych zaczął przy nas oglądać ta ławkę(i przy okazji znalazł się jeszcze inny wielki pająk) i pod moją ławka pokazał pajeczyne z małym czarnym pajakiem z kulistym odwłokiem. Nie ukrywam że się lekko zestresowałam ta informacja ale jak wróciłam na miejsce to Tomek już leżał pod tą ławką próbując zrobić zdjęcie pająkowi. Niestety był wtulony w swoją pajeczyne w ktorej były tez różne śmieci wiec był dosyć mało widoczny. Musimy jednak zaufać koledze że się zna na pajakach i nie stresować tego naszego próbą jego identyfikacji. Nie pozostało nam nic innego jak zrobić krotki research o zachowaniu black widow spiders. No i jak większość dzikich stworzeń nie atakuje człowieka bez powodu tylko jak jest przestraszony lub się broni. Ta nasza czarna wdowa miała tam jakieś kokony w pajeczynie ale trudno było stwierdzić czy to dzieci czy jej wczorajszy obiad. Generalnie trochę nas to uspokoiło ze raczej powinna siedziec w pajeczynie a nie kursowac po polu campingowym choć w międzyczasie pod nasz namiot wpakował się kolejny pająk. No nic, namiot dawał radę w Australii to i w Teksasie powinien sie sprawdzic. Choć w Australii pamiętałam że trzeba oglądać ławki zanim sie na nich usiadzie…A jutro rano obowiązkowe trzepanko butòw

Nasza pierwsza czarna wdowa (widow spider)
A ten gagatek byl na wielkiej pajeczynie pod stolem. Nie wiemy co zacz bo sie rozemocjonowalismy czarna wdowa wiec jak ktos go zna to niech podrzuci nazwę 😀 Mamy nazwe – Western Spotted Orb Weaver (podziękowania dla Lukasza). Teoretycznie jadowity ale tak slabo ze dla czlowieka uznawany za nietoksycznego 😀

ps. Rano sie okazalo ze caly wieczor spedzilismy z inna czarna wdowa. Zostawilismy jedna lawke z tym pajakiem i caly stol z tym drugim kolorowym pajakiem ale zabralismy sobie druga lawke (bo podobno pod nia nic nie bylo) jako stol do naszych krzesel turystycznych. Ugotowalismy sobie na tej lawce obiad, potem zjedlismy na deser dwa ciasta, marchewkowe i z wisniami ( raczej nie schudniemy na tym wyjezdzie a Tomek moglby napisac przewodnik o ciastach dostepnych w Walmarcie). No i jakiez bylo nasze zdziwienie o poranku, gdy odnoszac ta laweczke na miejsce zauwazylismy pajeczyne a w niej kolejną czarną wdowę (?!). Wytrzymala nerwowo nasz piknik, moze przyzwyczajona do turystow. W kazdym badz razie nas nie ukasiła. A na pocieszenie dodam ze samo ugryzienienie nie boli, bolesne sa pozniej skutki odczuwane do 72 godzin ale dzieki temu ze wpuszczaja nie duza porcje jadu jedno ugryzienie zazwyczaj nie jest smiertelne.

ps2. Zapomnialam napisac ze tym razem w zestawie campingowym oprocz pająków mielismy jeszcze dwa konie za płotem 😀

Bandera i Twisted Sisters

Kierujemy sie juz zdecydowanie na zachód i po drodze odwiedzamy miasteczko Bandera. Miasteczko nazwalo sie stolicą kowbojów. Jest tu kilka sklepów z ubraniami dla kowbojów (ceny niestety powalają z nóg) oraz polski koscioł pod wezwaniem sw. Antoniego, który jest drugim najstarszym polskim kosciolem w Stanach ale o tej historii za momencik. Najpierw rzut oka na charakterystyczne elementy garderoby kowboja:

I jeszcze rzut oka na miejscowosc Bandera

A teraz czas na historię skad tutaj sie wziął polski kościół. Cała historia zaczyna sie w roku 1852 kiedy wraz z 3 innymi franciszkanami polski ksiadz Tomasz Moczygemba przyplynal do Teksasu by podjac pracę misyjną wsród niemieckich emigrantów. A ze byl ze Slaska to postanowil sprowadzic tutaj swoja rodzine i znajomych reklamujac Teksas jako kraj duzych mozliwosci. W Polsce w tym czasie byl kryzys ekonomiczny, epidemia tyfusu i cholery wiec przyjazd do Stanow wygladal dosyc atrakcyjnie. Niespodziewali sie wysokich temperatur, suszy i bardzo wrogo nastawionych Indian. Na odzew listu ksiedza Moczygeby przyplynelo z Gornego Slaska do Teksasu podobno 150 rodzin i wiekszosc osiedlila sie w San Antionio, a 16 rodzin zawedrowalo tutaj do Bandery i to oni zbudowali polski kosciol, najpierw drewniany a po kilku latach kamienny. Dla zainteresowanych opis pierwszych lat zycia parafii https://liturgicalcenter.org/media/parish_pdf/SAT/sat-9.5.pdf.

Obok kosciola jest cmentarz na ktorym lezy wiekszosc pionierow z Gornego Slaska

Obok kosciola na laweczce sa 3 tabliczki ze zwrotami po Slazacku i tlumaczenie ich na angielski. A w kosciele sa ulotki, ktore tlumacza dodatkowe zwroty wraz z ich wymową. Mojego nazwiska nikt tu nie jest w stanie wymowic, pewnie jaki i wiekszosci tych zwrotow 😁

Dzisiaj spimy na campingu w parku Amistad Natiomal Recreation Area na granicy z Meksykiem. To jeden z ladniejszych campingow na ktorym spalismy. Spimy tuz kolo samego jeziora, szkoda tylko ze wyschlo 🙁 Bardzo nam sie podoba obsluga logistyczna – przyjezdza sie o ktorej sie chce, oplaca sie 24 godzinny pobyt w budce podobnej do parkomatu a ranger tylko przejezdza sprawdzajac ogolnie camping czy wszystko jest ok.Nawet karta bezstykowo mozna bylo zaplacic. Zdecydowanie najnowoczesniejszy camping ever.

PS. Do kolekcji dorzucam dzisiejszego towarzysza z toalety. Byl bardzo zestresowany jak sie tam spotkalismy, nie mial gdzie sie schowac bo cala podloga byla beżowa i bylo go wszedzie widac. Jako ze sie nie znalismy zdjecie z dosyc z daleka ale to prawdopdobnie Red-Backed Jumping Spider. Ja do tych polujacych pajakow boje sie podchodzic bo w obronie potrafia wskoczyc na czlowieka . Jakby byl w meskiej toalecie to pewnie bysmy mieli lepsze zdjecie 😀

ps2. No i zapomnialabym napisac o Twisted Sisters czyli zakreconych siostrach. Te siostry to rzeki a wokol nich jest poprowadzona kręta droga w gorach. Jezdzac po plaskim Teksasie jest to pewne urozmaicenie ale jezeli ktos jezdzil kretymi drogami w Europie poludniowej to moze byc lekko rozczarowany. Na dowod mam to, ze nie pstryknelam zadnego zdjecia (?!). Ot, kreta droga i tyle. Dodam tylko ze obecnie okolice zrobily sie bardziej suche, zamiast zielonej trawy na pastwiskach widzimy male krzaczki. Generalnie krajobraz zaczal przypominac srodek greckiej wyspy. No i po raz pierwszy na poboczu widzielismy potraconego dzika. Wyciagnal kopyta dosłownie mówiąc czyli pewnie juz lezal tam z kilka dni…

Ps3. Jadac dzisiaj samochodem zmasakrowalismy setki motyli. Trudno powiedziec skad sie wziely i dokad lecialy ale dla nas rowniez to nie bylo przyjemne slyszac co chwile rozgniecionego motyla na szybie.

Teksanska masakra grilem samochodowym 😀 Uprzedzając pytanie – nie, nie zgubilismy tablicy rejestracyjnej. Tutaj w Stanach rejestracja zazwyczaj jest tylko jedna i to najczescie ta z tyłu.

Big Bend National Park

To będzie dłuższa historia wiec proszę usiąsc wygodnie, zrelaksowac sie i cierpliwie dotrwac do konca wpisu. Ten dzien zaczął się inaczej niz zwykle bo po wyjezdzie z Amistad Recreation Area (ktore jest na granicy z Meksykiem) droga poprowadziła nas do kontroli granicznej. Troche to w sumie dziwne bo na drodze amerykanskiej postawiony jest zjazd, w ktorym meksykanscy granicznicy sprawdzaja nam paszport i pytaja co tutaj robimy. Widzac nasze zdziwione miny i balagan w samochodzie uznali odpowiedz ze jedziemy do Big Bend Parku za wystarczajaca. No to jedziemy dalej i mijamy znak ze najblizsza stacja tankowania bedzie za 130 km. Rzut oka na stan naszej benzyny i widzimy ze mozemy przejechac maksymalnie 130 km. No to decyzja ze wracamy do poprzedniej miejscowosci by zatankowac tylko co sobie pomysla o nas meksykanscy straznicy jak za 30 min znowu pokazemy sie na ich stacji granicznej (?!). Na szczescie znalezlismy stacje wczesniej. Co prawda cenowo bylo to czyste zdzierstwo (dodatkowy dolar za galon) ale zalezalo nam również na czasie. Chcielismy dojechac do Big Bend wczesniej zeby zajac sobie miejsce na campingu i zrobic pierwszy rekonesans w postaci krotszego trekkingu. Jak zwiedzalismy parki narodowe w USA 4 lata temu byla zasada ze kto pierwszy przyjedzie ten zajmuje miejsce na campingu w parku o ile jest wolne. Jakież bylo nasze zdziwienie gdy ranger oznajmil ze wszystkie campingi obecnie rezerwuje sie przez internet… i dal przy okazji ulotke, jakie sa campingi poza parkiem. On juz wiedzial to co my odkrylismy 50 mil pozniej jak dojechalismy do miejca gdzie bylo wifi – wszystkie campingi w parku do ktorych mozna dojechac samochodem sa juz zarezerwowane na miesiac wprzod. Zostaly jakieś pojedyncze campingi przy trasach do ktorych trzeba by było najpierw dojechac samochodem terenowym ( nasz jeep mial co prawda naped 4×4 ale niestety zawieszenie za niskie ☹️) a potem jeszcze dojsc do nich z plecakiem.Na dodatek na naszych mapach nie bylo tych campingow (slowo camping troche na wyrost: tu oznaczalo miejsce w ktorym mozna postawic namiot) wiec nie pozostalo nam nic innego jak wyjechac z parku (kolejne 50 mil w plecy bo park jest bardzo duzy) i znalesc nocleg poza jego obrebem. Jako ze duzy różowy wąż uszedl z zyciem zmieniajac pas na przeciwny niz mój to pomyslalam ze moze to nie taki zly pomysl nocowac dzisiaj poza parkiem. Tym bardziej ze znalezlismy poza parkiem camping dosyc szybko… na pustyni 😀

Camping w Terlingua Ghost Town, bardzo ciche miejsce choc nad ranem wyją kojoty 😀
Dobra miejscówka do oglądania gwiazd

O poranku wjechalismy ponownie do parku jeszcze przed wschodem slonca aby zaparkowac spokojnie na malym parkingu przy trasie ”Lost mine trail” . Byly jeszcze wolne 3 miejsca. Natomiast bylo dosc zimno, okolo 10 stopni wiec nie sciagajac kurtek wyruszylismy na trase. Po wejsciu w nasloneczniony kawalek drogi zmienilismy zdanie i zanieslimy kurki z powrotem do samochodu. W koncu mialo byc w ciagu dnia ponad 30 stopni wiec nie bedziemy ich targac cała droge.

Poczatek szlaku Lost Mine Trail

A trasa była bardzo atrakcyjna. Szlo sie waską, wykamieniowaną drogą z widokiem na pobliskie skały i dolinę wyglądająca jak z westernu. Juz przed samym szczytem usiedlismy na skalce i postanowilismy zjesc sniadanie. Po jakiejs chwili podszedl do nas turysta amerykanski i powiedzial ze zrobil nam zdjecie z oddali i jak chcemy to je nam przesle sms-em. Oto otrzymane zdjecie – dla osob z sokolim wzrokiem mozna nas zlokaliozowac na skałce😀

Z kolei po zejsciu wierzchołka zaczepiła nas inna para turystow z Colorado bo chcieli sie dowiedziec w jakim jezyku ze soba rozmawiamy. Okazalo sie ze znają Polske bo pan jest rangerem w Parku Narodowym Gór Skalistych w Colorado, ktore z kolei jest partnerskim parkiem dla Tatrzanskiego Parkiu Narodowym. Podsumowalismy zatem ze zarowno w Polsce jak i Colorado nie jest teraz za ciepło i pomknelismy juz do samochodu mijajac po drodze niebieskie ptaszki oraz pasikoniki, ktory mialy roznokolorowe ubarwienia, lataly na krotki dystans i strasznie klekotały.


Spieszylismy sie lekko, bo mielismy zaplanowany jeszcze jeden trekking w parku BIg Bend. Aby do niego dojechac jedzie sie bardzo malowniczą drogą zwaną Ross MaxwellScenic View Road i dojezdza do kanionu Santa Elena. Ten kanion wyrzezbila nie byle jaka rzeka bo rzeka Rio Grande. To graniczna rzeka z Meksykiem ale rowniez bohaterka wielu Westernow. Trekking zapowiadal sie jako krotka i nie wymagajaca wysilku wycieczka wiec zapakowalam plecak po korek piciem i jedzeniem liczac na jakis piknikowy przystanek na koncu trasy.

Jakież było nasze zdziwienie gdy na poczatku trasy doszlismy do rzeki … a kolejny znak oznaczajacy szlak byl juz po drugiej stronie rzeki. Wiekszosc osob stała w tym miejscu i przygladala sie kilku dziewczynom, ktore idac w wodzie po pas zmierzaly na drugi brzeg. My z Tomkiem nawet sie nie wymienilismy spojrzeniem czy idziemy dalej ( wiadomo bylo ze idziemy😀) ale doszlam do wniosku, ze warto zmienic spodenki na takie szybkoschnace. Tomek po namysle rowniez ubral kapielowki i tak pelni zapalu weszlismy do rzeki. I tutaj niespodzianka – nie dosc ze dosc slisko i mulisto, to zaczynamy wode miec do pachy i z kazdym krokiem jest glebiej. Chyba idziemy zla trasa?! – przeciez te dziewczyny mialy wode tylko do pasa (?!) Szkoda ze nie obejrzelismy tej ich przeprawy do konca. Dzwigajac dwa ciezki plecaki z cennym dobytkiem (aparat, 3 telefony, nasze paszporty i klucze do samochodu) ryzykujemy zbyt duzo jezeli trzeba bedzie koncowke przeplynac. Szybka decyzja ze wracamy, zostawiamy cenne rzeczy w samochodzie i jezeli bedzie trzeba to przeplyniemy koncowke. Na brzegu slyszymy jęk kibiców ”a byliscie juz tak blisko ..” ktorzy nie maja tej swiadomosci, ze za chwile podejmiemy kolejna probe.

Przy drugim podejsciu spotykamy na brzegu juz tylko jedna pare mowiaca po hiszpansku (malo kto sie decyduje przeprawiac przez rzekę). Pani zwierza mi sie ze wlasnie probowali przejsc ale zawrocili. My tym razem idziemy juz jak zawodowcy i dopiero na koncowce dopada mnie zwatpienie. Czy jak jestem juz tak blisko drugiego brzegu nie powinno byc coraz plycej ? Czy jezeli na drugim brzegu jest gleboka skarpa to czy wygramole sie na brzeg ? Tok moich rozmyslan przerywa Tomek zachecajac do plywania. Ja w sumie mogę plynac bo nic nie niosę. Tomek za to niesie najcenniejsza rzecz ktora musimy miec przy sobie czyli kluczyki do samochodu. Nie zdazylam jednak nawet drugi raz machnac rekami w wodzie jak poczulam grunt pod stopami. To oznaczało juz jedno – Tomek nie bedzie musial plynac by sie dostac na drugi brzeg. Jeszcze chwila wdrapywania na skarpe i juz jestesmy na szlaku. Zachecony naszym sukcesem hiszpan tez przeprawil sie (zostawiajac zone na brzegu) ale popelnil kolosalny blad bo nie zabral ze soba butow. My poszlismy dalej a on musial wrocic do zony 😀

Widok canyonu Santa Elena z drogi Ross Maxwell Scenic Drive
Poczatek zapowiadał sie dosyc niewinnie …
To jest zdjecie z pierwszego podejscia- obydwa plecaki dzwiga juz w tym momencie Tomek bo jest troche wyzszy 😀 Z drugiego podejscia mamy nagrany cały film na gopro ktore jest wodoodporne – jak ktos sie kiedys przypomni to pokazemy
Poczatek szlaku do kanionu Santa Elena juz po przeprawie przez rzekę (jak sie okazalo gopro robi fajne selfie, nawet pod slonce)

Szlak w kanionie byl dosyc krotki ale bardzo przyjemny bo prowadzil sciezka z palmami i kaktusami. A gdy juz wracalismy rozluznieni planujac przeprawę powrotną przez rzeke … o malo co nie przydeptalismy weza. Tomek juz mial postawic stope gdy zobaczyl ze cos sie rusza na drodze. Myslelismy ze to wąż wiec juz na koncówce szlaku bardzo ostroznie stawialismy stopy. Teraz sprawdzilismy i wiemy ze to byl zaskroniec, pończosznik, nie grozny. Biedak wystraszyl sie jeszcze bardziej od nas ale Tomek mial refleks i na szczescie go nie przydeptal.

Old maveric road – poczatek trasy byl bardzo przywoity, potem pojawily sie strumienie i kamienie😀

Na powrót z parku wybralismy droge offrodowa Old Maveric Road. Jak sa opady to wowczas na tej drodze trzeba przejechac przez kilka strumieni. My mielismy szczescie bo wszystkie były wyschniete. I tak zakonczyla sie nasza przygoda w parku Big Bend. Bardzo duzy i fajny park a jezeli ma sie jeszcze prawdziwy terenowy samochod to mozna tu przyjechac na caly tydzien i bedzie co robic. Nie spotkalismy grzechotnika, pewnie bywa na tych mniej dostepnych szlakach jak Ernst Tinaya Trail ( na tą trase podobno warto isc ale trzeba miec terenowy samochod zeby do niej dojechac). No i teraz zagadka – dlaczego jest to jeden z rzadziej odwiedzanych parkow ? Nie mamy pojecia. Na pewno jest jednym z piekniejszych w USA i w dodatku bardziej dzikich. Moze chodzi o to ze w lecie jest tutaj za cieplo a sezon zaczyna sie od jesieni i trwa do wiosny ? Albo moze chodzi o slaba baze noclegowa w parku ? W internecie podają jako powód to, ze jest on za daleko od jakiegokolwiek lotniska i dlatego jest tutaj malo turystow. No nic, ich strata. Warto tutaj przyjechac i to na co najmniej kilka dni bo nawet nie odwiedzilismy trzeciej czesci parku w okolicach Rio Grande Village.

ps. Po fakcie sprawdziłam w gazetce parkowej czy nie wspominaja o tym, ze aby dojsc do kanionu Santa Elena trzeba sie przeprawic przez rzeke. Owszem pisza ze trasa przechodzi przez Terlingua Creek ale ze z reguly jest wyschniety 😀

ps2. Obok nas na campingu mieszka tramp, ktory sie przemieszcza pod poludniowe Stany pontonem. I jak to zazwyczaj bywa tacy traperzy maja mnostwo nieoczekiwanych sprzetów ze soba. Ten ma np. reczny mlynek do mielenia kawy 😁

ps3. Dzisiejszy wpis „sponsoruje” camping Lost Alascan RV camping. Przypadkowo znaleziony ale luksusowo wyposazony : mocne wifi, pomieszczenie socjalne z mikrofala, lazienki z goraca woda i starsze sympatyczne małzenstwo jako hostowie tego miejsca. Wypas w bardzo dobrej cenie. Jak ktos bedzie szukal noclegu w okolicy to polecamy.

Kolo prysznicy byl znak przejscia dla taratnul. Myslimy ze to zart ale kto to ich tam wie 😀