Archiwum kategorii: Hawaje

Koke state park – Pihea trail (16 km, w tym 4 km na pace samochodu)

No to w końcu nastał czas na pierwszy prawdziwy trekking. I to w dodatku przez las deszczowy. Początek szlaku to punkt widokowy na klify Na Pali (dosyć charakterystyczne wyzłobione zielone klify wchodzace do oceanu). Niestety bylismy w chmurze i zbyt wiele nie bylo widac. Poszlismy wiec dalej. Bedziemy je probowac zobaczyc z innych szlakow bo to zawsze loteria z tymi chmurami.

Na pali

A dalej to jak sie okazało walka o zycie. Wyślizgana przez wode skala albo bloto po kostki. Obydwa warianty slabo sprzyjaly przy zejściu w dół granią. Do tego doszly konary drzew i kazdy krok wymagal uwagi i skupienia.

Na szczescie po 1,25 mili (to bylo nasze najwolniejsze 2 km w zyciu) trasa sie wypłaszczyła i pojawily sie nawet podesty. Co prawda czasami zmurszale i ladowalo sie w nich w kałuzy ale w porownaniu do pierwszego odcinka byl to dosyc relaksujacy kawalek.

Zreszta metoda na zmurszale podesty byla opracowana – puscic Tomka przodem, zachować bezpieczna odleglosc jednego podestu i gdy slyszalam chlupot jego stop to skupic sie na przejsciu danego odcinka. Jedynym wiekszym wyzwaniem okazal sie strumien – niezbyt szeroki ale z dosyc wartkim nurtem. Tomek ma dlugie nogi wiec na luziku go przechodzil. Dla mnie to było jednak wyzwanie. Ale w drodze powrotnej mialam juz opracowany system ułatwień – 2 konary do ręki i heja;)

No i w koncu osiągneliśmy nasz cel – Kilohana lookout. Najpierw radosc ze dotarlismy, pozniej smutek bo niczego nie bylo widac. Znowu bylismy z chmurach. Za to droga przez las deszczowy byla naprawde piekna, dzikie krzewy wygladajace jak miniaturowe bananowce, paprocie, omszale drzewa wiec i tak bylo warto. 

To byl nasz cel – punkt widokowy- podobno widac z niego doline… podobno 🙂

W drodze powrotnej zgarneli nas Amerykanie jadacy pickupem. Pierwszy raz jechalam na pace – dobry widok tylko troche trzesie. Pozegnali nas mowiac „ Auf widersehen”. Chyba nie maja tu zbyt duzej stycznosci z Polakami.

Zjezdzalismy dolina i krajobraz zaczal przypominac ten w Europie. Drzewa iglaste, znajome kwiatki i nawet dzika jeżyna kwitła. Dosyc ciekawe jest widziec jednoczesnie wiosne i jesien. Jedne rosliny wypuszczaja pąki a zaraz obok leca zolte liscie z drzew. Najciekawsze byly jednak rosliny, ktorych paki lisci wygladaly jak kwiatki. Nabrałam się na to kilka razy!

Ten czerwony kwiatek to mlode listki

Zabralismy sie z Amerykanami samochodem na ostatnim odcinku trasy gdzie pojawila sie juz droga bo mialo nas tego dnia jeszcze  czekac  6 km po samochod. Ale sie troche rozleniwilismy i zlapalismy stopa. A wlasciciwie to Tomek zatrzymal dwie mlode japonki. Caly czas sie chichraly i wydawaly jeki podziwu jak cokolwiek mijalismy. Ale byly bardzo sympatyczne.

Ps. Jutro w planie kolejny szlak z szansa na zobaczenie klifow Na Pali. Z szansa bo jak beda chmury to sie nic nie zobaczy.

Na Pali – Awa’awapuhi Trail (11 km)

Dzisiejszy szlak ma nas zaprowadzic do krawedzi z ktorej jest ladny widok na klify Na Pali. To musi byc ladny szlak bo juz o 7 rano na parkingu stalo z 10 samochodow (prawie same terenowe). Wczoraj bylismy na szlaku sami(?!) a szlak byl niesamowity wiec oczekiwania zdecydowanie wzrosły. Niestety poczatek szlaku nie byl zachecajacy i wygladal jak trasa runmagedonu. Glownie bloto, konary drzew .. i znowu błoto. Wlasciciwe szlak wygladal jak taki zwykly szlak w tatrach… tyle ze wszedzie bylo błoto.

I dylemat – lepiej obejsc glowny nurt błota z prawej czy lewej strony ?

No nic. Pomyslelismy ze nie ma co sie zrażać takim poczatkiem, moze pozniej bedzie ladniej, bardziej dziko czy cokolwiek… i za tą płonną nadzieją doszliśmy do punktu koncowego. Ale tam w koncu zobaczylismy z bliska Na Pali. Ten widok faktycznie wynagradza malą atrakcyjnosc calego szlaku.

Bylo tak pieknie ze Tomek postanowil przeleciec Bronkiem okolice choc to byl park stanowy i Bronki nie sa tu mile widziane. Wazne znaczenie mial tu fakt, ze jak przybilismy do Vista point to stal wlasnie przygotowany do lotu identyczny dron tylko ze czarny. Po wymianie uprzejmosci z jego wlascicielem Tomek sie sprezyl i pierwszy wystartowal Bronka. W trakcie drugiego lotu przezylismy chwile grozy bo sie okazalo ze wlozylismy nie naladowaną baterie (musiala cos nie stykac w trakcie ladowania bo pozostale… te co zostaly w samochodzie… byly naladowane prawidlowo). Efekt byl wiec taki ze po wyslaniu Bronka za chmure ( ktora wlasnie nadciagnela na nasz odcinek Na Pali) wlaczyl sie alarm ze bateria jest wyczerpana wiec nakazalismy mu natychmiastowy powrot do domu i zacisnelismy kciuki aby starczylo mu sil na powrót. Uff, starczyło 😉 Moral jest taki aby sprawdzac kazdorazowo baterie przed kazdym lotem. Obecnie nie mamy mozliwosci wrzucenia filmow ale moze nadarzy sie niebawem okazja…:)

Ten w bialej koszulce po lewej to Tomek… a ta para na ciemno po środku to konkurenci z czarnym kuzynem Bronka 😉

Ps. A w trakcie popoludniowej jazdy na plaze zahaczylismy o plantacje papaji. Byla pyszna. Nie ma to jak swiezy owoc bezposrednio z drzewa 😉

Plantacja papaji

Ps2. Wrocilismy na plaze kolo bazy rakietowej bo byla ladna. Tomek poplywal pomimo duzych fal a ja sie wykapalam wchodzac po kostki.

To kropka w centrum to Tomek
A ja stałam tzn. leżałam na straży 🙂

Plantacja kawy

Ostatnim trekkingiem na wyspie Kauai mial byc Kalalau trail. To podobno jedna z najpiekniejszych tras pieszych na świecie bo idaca u podnóża a pózniej zboczem klifów Na Pali. Niestety ulewne deszcze w zeszlym roku spodowodowaly zamkniecie tej trasy i udostępniane byly tylko pierwsze 2 mile szlaku. Pech chciał ze ulewne deszcze w pazdzierniku spowodowaly również zamkniecie drogi ktora prowadzila na poczatek szlaku (oraz do naszego ostatniego kempingu) wiec nieplanowo zatrzymalismy sie w zatoce Hanalei. Jak sie okazalo to byla wlasnie ta zatoka, ktora powinna byc widoczna z naszego pierwszego trekkingu. Poszlismy zatem cos zjesc i sie wykapac, bo to pierwsza plaza na ktorej nie bylo fal a woda cieplutka jak marzenie.

Wokól domu jest zazwyczaj ogrod z przystrzyzona trawa i palmy kokosowe.

Jako ze była dopiero połowa dnia przełkneliśmy szybko gorycz porażki ze nie bedzie nam dane dotknac szlaku Kalalau trail i postanowilismy pojechac na plantację kawy. Pojechalismy zatem do Kauai Coffee Company.

Ta 5000 akr-owa farma była poczatkowo plantacją trzciny cukrowej. Po 100 latach jest uprawy zadecydowano o rozszerzeniu asortymentu o kawę i obecnie to kawa jest tu głownie uprawiana rosliną. A znajduje sie tutaj ponad 4 milony drzewek kawowych. To najwieksza plantacja kawy w Stanach Zjednoczonych.

Drzewka kawowe

Z daleka takie drzewko wyglada jak krzak porzeczki. Zazwyczaj ma białe kwiatki a owoce w zaleznosci od okresu dojrzewania są zielone, pozniej zolte i na koncu czerwone – w tym etapie sa najczesciej zrywane. A jak nie zostana zerwane na krzaku zostaja takie czarne, uschniete.

Na tej plantacji wykonywany jest pełen proces tworzenia kawy – od jej wzrostu, plukania, selekcji, suszenia po odpowiednie prazenie. My przyjechalismy za pozno aby odbyc caly tour po farmie wiec przeszlismy sie krotkim szlakiem edukacyjnym. I tak ponizej mamy: maszyne sluzaca do zbierania owoców oraz suszenie ziaren.

A tak wyglada trzcina cukrowa… na dole podobna do bambusa 🙂

Najwazniejsze jednak ze zdazylismy na degustacje 5 gatunkow kawy, ktore tutaj rosną. Najbardziej smakowala nam kawa Peaberry ktora nie jest konkretnym gatunkiem kawy (z tych 5 gatunków) ale ktora powstaje z ziaren, ktore zamiast dwoch połowek w ziarnie maja tylko jedno okragle ziarenko. Ciekawe ze daje to troche inny smak kawie. Ale wszystkie gatunki kawy nam smakowaly- zero kwasowosci, mozna je pic zdecydowanie bez mleka. Jako ze plantacje juz zamykano dla zwiedzajacych pan przyniosl bo duzym kubku i kazal sobie nalac kawy na wynos. A calosc atrakcji byla za darmo! Kazdy zwiedzajacy Kauai powinien tu zajrzec bo naprawde warto.

Ps. Dzisiaj jest nasz ostatni nocleg na wyspie Kauai. Juz wiemy ze dzikie kury i koguty to nie wybryk parku stanowego Koke ale dosyc powszechne zjawisko. Na dzisiejszym campingu tez mamy za sasiada koguta i 3 kurki. Sa dwie teorie skad sie wziely. Pierwsza jest taka ze wypuszczono je na wolnosc gdy zrezygnowano z walki kogutów (nie tlumaczy ona skad sie wziely kury). Druga teoria mowi ze sie same uwolnily jak przyszedl huragan. Faktem jest ze są dzikie i są wszedzie, nawet na szlaku w lesie deszczowym bylo slychac pianie koguta.

Ps2. Nocujemy dzisiaj na campingu Lydgate obok lokalsów. Wlasnie sie naparzały dwie mlode Hawajki ku uciesze calej rodziny i nawet chcialam im zrobic zdjecie, ale nie zdazylam z ujeciem. Po godzinie przyszła jedna z nich pytajac czy robilam zdjecie i ze chciałaby je na pamiatke. Niestety musialam ja zmartwic ze nie zdazylam ujac jak tarzaja sie po ziemi. Usmiechnela sie z lekkim rozczarowaniem i wowczas to ja oniemiałam w lekkim szoku. Bo wszystkie przednie zęby miała spiłowane w trójkąty! Niesamowity widok 🙂

Już po bójce… Pokonana to chyba ta na ziemi ?


Wyspa Maui

Dzisiaj opuszczamy wyspę Kauai i przelatujemy na Maui. To wyspa na ktorej Amerykanie najchetniej spedzaja miesiac miodowy co oznacza…ze bedzie drogo. Noce w hotelach zaczynaja sie od 120 usd, drugie tyle bierze z góry hotel za tzw. resort czyli np. udostepnienie basenu i do tego dochodzi podatek czyli bez 300 usd za noc nie ma sie co wybierać. Sa oczywiscie jakies airnb lub couchsurfing ale przy codziennej zmianie miejsca jest to troche uciazliwe (dla obydwoch stron). Pozostaje jeszcze zawsze opcja namiot (tą oczywiscie wybieramy!) ale chyba mało popularna bo na całej wyspie jest tylko kilka kampingów 🙂 Kilka z nich zatem odwiedzimy.

Pierwszy dzien na nowej wyspie to jak zwykle logistyka. Przelot, wynajecie samochodu, zaopatrzenie w niezbedny ekwipunek czyli gaz, jedzenie, woda, pranie i z calego dnia pozostaje juz tylko kilka godzin. Te spedziliśmy sobie w miejscowosci Lahaina. Kiedys wioska rybacka, dzisiaj miasteczko turystyczne pełną gębą – butiki, domy handlowe, restauracje. Niby nic interesujacego aż tu nagle widzimy lody wyrabiane na oczach klienta ze swiezego ananasa. Pani obrala ananasa, zmiksowala, dodala cos jeszcze do blendera i za 5 minut podała swieże lody podane w ananasie;) Porcje oczywiscie dosyc sluszne ale we dwojke dalismy rade! Pycha!

Hawaje słyną z hodowli anansów, który oprôcz tęczy jest ich znakiem rozpoznawczym.

Jako ze od czasu do czasu tesknimy za luksusem (czytaj: łózko, ciepła woda, pralka) to dzisiaj nocujemy w hotelu. Hotel okazal sie resortem choc nie pobiera oplaty resortowej (sic!). Troche to przypomina osrodek z filmu Dirty Dancing. Pole golfowe, korty tenisowe, basen, obsluga poruszajaca sie po obiekcie melexami, etc. Wlasnie ustawila sie kolejka turystow na wieczorek hawajski z muzyka hawajska i tancem hula. My wlasnie siedzimy przy pralce i chca nie chcac uczestniczymy w tym wieczorku choć bez wizji. A hula mamy nadzieje zobaczyc na plazy Waikiki ostatniego dnia na hawajach – zobaczymy czy się uda 😉

Wejscie na wieczorek hawajski…
Okazało się że z naszego tarasu można mieć również wizje 🙂

Ps. W koncu jakas nowinka marketowa. Dla tych co cenia swoj czas moga kupic jajka juz ugotowane (albo w sumie dla tych co nie maja kuchni jak my;) Nic tylko otworzyć i łykać 😉

Jajka na twardo…

Ps2. A ponizej krótki film podsumowujacy nasze dotychczasowe doświadczenia z wysp Hawajskich (to debiut współpracy Bronka i GoPro 🙂

Droga do Hana

Jedną z najwiekszych atrakcji Maui jest przejechanie się drogą widokową do miejscowosci Hana. Jest widok na ocean, zielone i dzikie lasy, mija sie małe wodospady, przejezdza sie przez 60 mostków i pokonuje ponad 600 zakrętów. I szczerze mówiąc prawie kazda śródziemnomorska wyspa ma podobną drogę z nawet ladniejszymi widokami (choćby moje ulubione: Madera czy Majorka). Można się przejechać ale zachwytów nie było. Dużo bardziej podobała nam się droga na północy wyspy pomiędzy Honokohauna a Waihee a nikt jej nie reklamuje w folderach (kiedys pojawi sie w filmiku). A z drogi do Hana zapamietam głownie piekne kwiaty.

Imbir pochodniowy (torch ginger)
Eukaliptus tęczowy

Mamy duży problem żeby zapamiętać badz nawet powtorzyc nazwy hawajskich miejscowosci. Na przyklad na Maui mamy takie miasta jak Keokea, Ulapalakua, Kahakuloe, Puunene, Haleakala, i inne takie. Poniewaz język hawajski zawiera tylko 13 liter ( w tym 5 samogłosek) wyrazy czesto skladaja sie z powtarzanych fraz np. holoholo badz maja duzo samogłosek obok siebie. Pozytywne jest natomiast to, ze czyta sie te wyrazy tak samo jak w jezyku polski. Niestety nie wszyscy Amerykanie o tym wiedza i nawet słowo hawaje wymawiaja przez Ł (sama tak zreszta zrobilam na lotnisku jak celnik pytal gdzie jedziemy 🙂

Wracajac do drogi do Hana to najladniejsze miejsce na tej trasie znalezlismy obok naszego kampingu. Lawowe wybrzeze porosniete wsciekle zielona roslinnoscia. A w nich dziko rosnace palmy z kokosami i dziko rosnace ananansy. Zatoczki kontrastujące czarnym piaskiem i bialymi falami.

Ps. Zycie na kampingu ma swoje wady i zalety. Np. sniadanie czasami wygląda tak:)