Cape Reinga to najbardziej wysunięta na północ część Nowej Zelandii. To również miejsce gdzie Morze Tasmańskie łączy się z Oceanem Pacyficznym. Z tego powodu jest to symboliczne miejsce dla tybulczej ludności maoryskiej bo symbolizuje ono związek mezczyzny z kobieta. Dla przeciętnego turysty jest to natomiast pięknie położony cypel ze stojąca samotnie latarnią morską. Niesamowita jest natomiast sama droga na ten cypel, która rozpoczyna sie bujnymi lasami i łąkami z pasącymi się na zmianę owcami i krowami. Pózniej znikąd wyrastaja wysokie pagórki i droga staje sie kręta i mocno nachylona. By pod koniec znowu zamienić się w płaskowyż z nadmorską roślinością, wysokimi wydmami i morską bryzą.
Najciekawsze są jednak bardzo wysokie wydmy posrodku sawanny. Wysokie na 100m, pofalowane na wierzchu i udające pustynie pośrodku oazy zieleni. Młodzieży sluza rowniez do zjazdów na desce weakbordowej. Samo wejście na niektóre z nich okazało się nie lada wyczynem dla nas.
Tu także nastąpiła inauguracja naszego pierwszego noclegu pod namiotem na dzikiej plaży z szumem i widokiem oceanu za oknem a raczej wejściem do namiotu. Jak dotąd wszystko sie sprawdziło: namiot sie rozklada w 5 minut, w garnkach woda gotuje sie kolejne 5 minut i tylko woda w oceanie mogła by być troche cieplejsza. Na razie wszystko jest git.
Ps. Na obiad byly frankfurterki z marketu. Smaczne nie byly ale dalo sie zjesc. Otrzymaly ocene 2 czyli na pewno wiecej nie kupimy. No chyba ze w sklepie nie bedzie nic innego. Niech zyje polska kiełbasa .. o ktorej nawet Nowozelandczycy slyszeli 😉