Archiwum kategorii: Nowa Zelandia

Cape Reinga

Cape Reinga to najbardziej wysunięta na północ część Nowej Zelandii. To również miejsce gdzie Morze Tasmańskie łączy się z Oceanem Pacyficznym. Z tego powodu jest to symboliczne miejsce dla tybulczej ludności maoryskiej bo symbolizuje ono związek mezczyzny z kobieta. Dla przeciętnego turysty jest to natomiast pięknie położony cypel ze stojąca samotnie latarnią morską. Niesamowita jest natomiast sama droga na ten cypel, która rozpoczyna sie bujnymi lasami i łąkami z pasącymi się na zmianę owcami i krowami. Pózniej znikąd wyrastaja wysokie pagórki i droga staje sie kręta i mocno nachylona. By pod koniec znowu zamienić się w płaskowyż z nadmorską roślinością, wysokimi wydmami i morską bryzą.

img_4961

Najciekawsze są jednak bardzo wysokie wydmy posrodku sawanny. Wysokie na 100m, pofalowane na wierzchu i udające pustynie pośrodku oazy zieleni. Młodzieży  sluza rowniez do zjazdów na desce weakbordowej. Samo wejście  na niektóre z nich okazało się nie lada wyczynem dla nas.

img_4941 img_4955

Tu także nastąpiła inauguracja naszego pierwszego noclegu pod namiotem na dzikiej plaży z szumem i widokiem oceanu za oknem a raczej wejściem do namiotu. Jak dotąd wszystko sie sprawdziło: namiot sie rozklada w 5 minut, w garnkach woda gotuje sie kolejne 5 minut i tylko woda w oceanie mogła by być troche cieplejsza. Na razie wszystko jest git.

Ps.  Na obiad byly frankfurterki z marketu. Smaczne nie byly ale dalo sie zjesc. Otrzymaly ocene 2 czyli na pewno wiecej nie kupimy. No chyba ze w sklepie nie bedzie nic innego.  Niech zyje polska kiełbasa .. o ktorej nawet Nowozelandczycy slyszeli 😉

img_5194

 

 

Władca lasu, plaża Piha

Powrót z Cape Reinga drogą Twin Coast Road zabiera dwukrotnie więcej czasu niż wschodnią drogą North Highway, ale pomimo tych 10 godzin w drodze warto (w czas podrozy wliczylam prom i dwie przerwy na posilek ;). Przejeżdza sie przez prastary las z drzewami kauri (a raczej tym co z tych drzew pozostało po masowej wycince z czasów kolonizacji NZ). Drzewa naprawdę robią wrażenie – ogromne, masywne, z koroną liści zaczynajaca sie powyzej 3 metrów. Nawet wyschnięte okazy rzucają sie w oczy. No i ich wiek. Najstarsze drzewa mają 3 tysiace lat. My dotarlismy do najwiekszego z nich (tylko 2 tys.lat) ale za to wysokie na 50 metrów i szerokie na 17m. Dlatego otrzymał tytuł „władcy lasu” i specjalną sciezke do niego prowadząca. Przy takim kolosie nasz Dab Bartek wyglada jak ubogi krewny 🙂

img_1918

Ponieważ te drzewa maja bardzo wrazliwe korzenie to przed wejściem na teren lasu kazdy turysta musi umyc swoje buty. Sluza do tego specjalne przyrzady i instrukcja:  najpierw oskrobac bloto, potem wyszczotkować szczota i na koniec jest mokra gabka z jakims płynem. I tym sposobem po raz pierwszy umylismy buty wchodzac do lasu;)

img_5015

A tak wyglada drzewo kauri, ktorego korzenie zostały zniszczone

 

Na koniec dnia zdazylismy na zachod słonca na plazy Piha. Plaza jest kultowa wsrod surferow ale z uwagi na duzy tlum mlodziezy nie zdecydowalismy sie tam na nocleg.

img_5022

Ps. Dzis na obiad byla puszka z kurczakim maślanym. Tutaj to chyba jakas znana potrwa „butter chicken” bo mamy ja jeszcze jako liofilizat. Puszka miala 4 porcje ale my dogotowalismy jeszcze kuskus i zjedliśmy we dwoje. Kurczaka w nim nie znalazlam ale na etykiecie bylo ze tylko 7% wiec moze sie rozgotowal. W naszym rankingu ocena tego dania to 3  czyli moze jeszcze kiedys to kupimy 😉

Glowworms & Rotorua

To był ambitny dzień. Z założenia mieliśmy zobaczyć jaskinie ze swiecacymi robakami, obejrzec gejzery i znalezc nocleg pod wulkanem Tongariro. I plan wykonalismy az z nawiązką.

Dzień rozpoczęliśmy o godz.6.00 spacerem po plaży Karekare. To ta plaża gdzie kręcono sceny na plaży w filmie Fortepian. O 6 ranem nad ranem plaża byla całkowicie pusta (ciekawe dlaczego?;) a w dodatku po pol godzinie rozpoczal sie wschod slonca. Był odplyw wiec mozna bylo podziwiac piasek, ktory na poczatku plazy byl czarny, a w miare zblizania sie do oceanu stawał sie coraz bielszy. W dodatku mienil sie srebrnymi odblaskami. Niestety zdjecia tego nie oddaja.. ;(

img_5043 img_5045 img_5046

Od momentu przylotu budze sie codziennie o godzinie 4.30 i jest to pierwszy powód tak porannego spaceru. Po drugie na tych „darmowych” campingach rano pojawiaja sie pracownicy parkow krajobrazowych i pobieraja oplaty (zazwyczaj 8 NZD za osobe). Kto jednak rano wstaje faktycznie może nocować za darmo tak jak wskazuje na to opis w aplikacji, której używamy do szukania campingow.

Ale wracajac do wczorajszego dnia po sniadaniu pojechalismy zobaczyc jaskinie Waitomo z robakami, ktore oblepiaja sciany tej jaskini i swieca fluroescencyjnie w ciemnosciach. Tak zwabiają owady, ktore nastepnie łapią i zjadają. Ogladajac je z łódki jednak tego nie widać, ale sam widok świecącej świecidełkami jaskini i tak wyglada niesamowicie.

Po poludniu zwiedzalismy rejon Rotorua, ktory obfituje w miejsca z ktorych wydobywa sie para i goraca woda. To pekniecia w skorupie ziemskiej ktorych w najblizszej okolicy jest co najmniej kilkanascie.  Najwiecej uwagi przyciaga gejzer Pohutu, ktory wyrzuca goraca wode i pare na wysokosc kilku metrow. Nam sie podobaly rowniez blotne jeziorka z bulgoczacymi oczkami. Wszystkie te miejsca łaczy jedna wspolna cecha- smierdza zgniłymi jajkami;)

Tego dnia zobaczyliśmy równiez ptaka kiwi na żywo. Był w takim specjalnie wybudowanym domku dla niego, w srodku zaciemnionym aby ptak myslal ze to noc. I faktycznie byl na nogach wiec fortel sie sprawdzal. Slabo go bylo widac w ciemnosciach ale na wolnosci zobaczenie go graniczy z cudem..Tak wiec co najmniej jeden żywy egzemplarz kiwi chodzi po Nowej Zelandii. Jeszcze…

I na koniec dnia niespodziewany widok- wodospad Huka. W ciagu 1 sekundy wyrzuca porównywalną ilość  wody potrzebnej do napelnienia wszystkich basenow olimpijskich.

 

Z powodu natłoku  atrakcji w tym dniu przegapilismy gorace kałuże blotne, w ktorych mozna na dziko wygrzac stare kosci. No trudno. Trzeba bedzie w koncu znalezc jakis kamping z ciepła woda zeby sie wygrzac … no i porzadnie umyc;)

Ps. A na obiad byl dzisiaj rosol z makaronem z puszki firmy Cambells. Nawet byly tam kawałki kurczaka i smakowala naprawde bardzo dobrze. Ocenilismy ja na 4 punkty czyli jak ja spotkamy w sklepie to na pewno jeszcze raz kupimy 😉

Jazda samochodem w Nowej Zelandii

Czyli o tym to jak sie jezdzi samochodem po Nowej Zelandii. Przejechaliśmy juz ponad 1,5 tys. km wiec mozemy sie podzielic pierwszymi wrazeniami.
Pierwsze kroki.
Całkiem spoko. Może dlatego że obok siedzi instruktor i pilot w jednym czyli Tomek i jak mantra powtarza „jedz po lewej stronie!”. Jak dotąd tylko raz stanęłam nie na tym pasie co trzeba (było to zaraz po skomplikowanym manewrze zawracania, który również wykonuje się na odwrót). Poza tym cool. Do opanowania pozostało włączanie kierunkowskazów zamiast wycieraczek. No ale cóż… nikt nie jest idealny.
Kolejne dwa dni.
Nadal nie udaje mi sie wlaczyc kierunkowskazow bez mizniecia wycieraczek ale poniewaz wyjechalismy juz poza miasto ten element juz nie jest taki wazny;) Na drogach co jakis czas sa tzw passing line czyli drugi pas do wyprzedzania (u nas tez spotykane ale nie na taka skale) oraz specjalne zatoczki by wolniejszy pojazd przepuscil szybsze samochody. Tutaj wlasciwie nie ma prostych odcinkow wiec te elementy sa stalym elementem na drodze. Do ruchu lewostronnego mozna sie przyzwyczaic i przestaje on przeszkadzac. Jedynie trzeba uwazac na porannki bo w pierwszym odruchu czlowiek znowu chce jechac po prawej stronie 😉

img_5169
No i nastał dzien czwarty ….
Jazda w Nowej Zelandi jest duzo przyjemniejsza i mniej stresujaca niz  w Polsce. Ruch na drogach jest niewielki a ze stan dróg jest bardzo dobry to też noga sama cisnie sie na gaz. I w ten oto sposób dochodzi do spotkania z radiowozem policyjnym …
Scigajacy nas radiowoz mozna zauwazyc po wlaczonym kogucie. Lepiej jest wowczas samemu sie zatrzymac i poczekac na nich
– Dzien dobry. Czy wie Pani z jakas predkoscia Pani jechala ?
– 120 km ?
– Tak. Zgadza sie. Czy moze Pani zamknac drzwi i otworzyc okno?
– Tak (zapomnialam ze tak powinnam byla zrobic od poczatku ale policja w obcym kraju to zawsze stres)
Rozejrzal sie po samochodzi i widzac sterte bagazy pyta skad jestesmy i na jak dlugo przyjechalismy. A potem:
– Ktory dzien sa juz Panstwo  w Nowej Zelandii ?
– Trzeci
– Tutaj na drogach krajowych mozna jechac maksymalnie z predkoscia do 100 km. Czy w Polsce liczy sie predkosc w kilometrach czy milach? (chyba szukał jakiegos usprawiedliwienia dla mnie za złamanie przepisów)
– W kilometrach
– A jaka jest dozwolna predkosc na drogach poza miastem ?
– (cisza) ekhm….. tez do 100 km …..( i spuszczony pokornie wzrok)
– Poprosze o prawo o jazdy.

Dałam  miedzynarodowe prawo jazdy z czego sie bardzo ucieszyl. Postudiowal kilka minut zanim oddal.
– Prosze zatem ograniczyc predkosc na drodze do dozwolonej predkosci.
– Ok (ufff..)
Na szczęście skończyło sie tylko na pouczeniu.Od tej pory jezdze okolo 90 km na godzine i nie dziwie sie juz wiecej ze mało kto jezdzi szybciej niz 100km pomimo ze warunki drogowe na to pozwalaja 😉

Tongariro Alpine Crossing

Tongariro Alpine Crossing to jedna z najwiekszych atrakcji w Nowej Zelendii. 19,5 km trekking wokół aktywnego wulkanu Tongariro jest promowany jako najładniejsza jednodniowa widokowa trasa na swiecie – i pomimo ze widoki byly naprawde ładne nie zupełnie zgadzamy sie z tym stwierdzeniem. Trasy w Alpach i Patagonii bija ten trekking na głowę. Ale zobaczcie i oceńcie sami.

img_5148

img_5116

img_5106

img_5139

img_5135 img_5142

 Sama trasa wiedzie poczatkowo po kalderze wygaslego krateru poludniowego. Generalnie plasko a wokół kupa kamieni wygladajacych jak koks. Czyli widok standardowy jak na kazdym wulkanie. Pozniej zaczynaja sie schody (doslownie i w przenosni) bo aby wejsc na grań kolejnego krateru wybudowane sa … schody ;). I podchodzac po nich mozna sie faktycznie zmeczyc. Wysiłek zostaje jednak zaraz nagrodzony  (tak po 3 godzinach wspinania;) widokiem na krater czerwony. I ten obrazek na pewno zapamietam z calej trasy. Potem zaczyna sie seria kolorowych jeziorek (w pozostalych wygaslych kraterach), ktore godnie przypominają o swoim istnieniu zapachem zgniłych jajek, ktory to zapach bardzo dobrze poznalismy wczoraj.

To tutaj Peter Jackson krecil sceny w Mordorze we Wladcy Pierscieni i choc tego nie bylo na filmie wokol wulkanu jest duzo miejsc dymiących i faktycznie przypominajacych piekło. Poniewaz w pewnym momencie zrobilo sie bardzo chłodno to taki grzanie od ziemi bylo naprawde przyjeme.

I na koniec ciekawostka. Bardzo duzo Polaków spotkalismy na tej trasie. Najwiecej było Niemcow, pozniej nas, no i standardowo troche Francuzów. Azjaci tradycyjnie nie wystepuja masowo tam, gdzie nie da sie podjechac autokarem 😉

Ps. Dzisiaj na obiad było spaghetti z pomidorami ( oczywiscie z puszki). Uzyskalo ocene 2 i jedna trzecia zawartosci wyladowala w koszu. Musialam sie dojesc kanapkami z maslem orzechowym. To bylo takie prawdziwe maslo z samych orzechow, bez cukru i bez soli, wiec w sumie tez sie go za duzo nie dalo zjesc. Za to kiwi i avacodo sa tutaj przepyszne i odnawiamy ich zapas w bagazniku na bieżąco.