Archiwum kategorii: Argentyna

El Pilar – Lago de los Tres – El Chalten (21 km, 900 m przewyższenia, liczba zauważonych kondorów:4)

To wlaśnie przed tą trasą mieliśmy się relaksować dzień wcześniej. Droga jak dotąd najbardziej malownicza bo i rozlewiska rzeki Fitz Roy, i bajkowe lasy z poskreconymi drzewkami, i jeden z ładniejszych widoków na lodowiec Blanco . Ale na końcu morderczy kilometr pod górę po kamieniach, żwirze a nawet piasku by dojsc do jeziora, z którego roztacza sie wspaniały widok na Fitz Roy. Juz bliżej sie nie da podejsc bez specjalistycznego sprzętu i oczywiście umiejętności.

Fitz Roy

Niezłym wyzwaniem jest ta droga gdy wieje typowy patagonski wiatr a w czasie naszej wędrówki… w ogóle go nie było! Był to jak dotąd najcieplejszejszy i bezwietrzny dzien w Patagonii a wcale sie na taki nie zapowiadał. Nosiłam przez to plecak wypchany ciepły rzeczami a skończyło sie na koszulce i spodenkach. Kto by pomyslal ze na taka pogode natrafimy…

Widok kondora powinien nam juz spowszechniec ale zawsze robi na nas wrazenie tym bardziej że zauważyliśmy ze jedna para kondorów zamieszkuje na skałce za naszym domem. Mozna by zatem powiedziec ze jestemy sasiadami 😉 Bedziemy od dzisiaj czesciej wygladac przez okno.

image

Po kilku dniach wedrowki moge z reka na sercu przyznać ze nie wpisalam sie w trendy tutejszej mody w górach. Kazda kobieta (no moze taka ponizej 50-tki 😉 obowiazkowo chodzi w góry w długich, czarnych leginsach! Ja niestety posiadam jedynie wersje za kolano… i w skutek tego niedopatrzenia chodzę z dziwnie opalonymi łydkami na czerwono ;( Poza tym bandanka na włosy i ewentualnie kurtka ( nawet w taki upał jak dziś przychodzi moment ze się ją zakłada 😉 Wieczorem obowiazkowo japonki (w wersji damskiej jak i meskiej) – co jest wyzwaniem prawie takim samym jak obcasy na kostce we Wroclawiu, gdyż chodniki w El Chalten sa wylane z betonu i w niespodziewanych momentach obnizaja sie np. przy przejsciu dla pieszych lub wjezdzie na posesje. My chodzenie po chodnikach opanowalismy dopiero w drugim dniu i to w bardzo stabilnym obuwiu 🙂

image

Poza słońcem na szlaku najbardziej upierdliwe są gzy. Juz mialam pewną teorie ze przyciaga je glownie kolor czerwony, ale jednak standardowo najbardziej atrakcyjny jest dla nich jest po prostu ludzki pot. Miały wiec używanie na ostatnim podejsciu gdzie dziesiątki ludzi sapiac i wzdychajac wspinali sie byc zobaczyc Lago de los Tres. Co dziwne ta pogoda je tak przytępia ze nie sa w stanie nikogo ugryzc wiec tylko brzecza i siadaja, czym i tak doprowadzają do szału. Choć przepraszam Tomka ugryzła jedna w trakcie fotografowania dzięcioła.

image

Wodospad Chorillo de Salto

Powitalny napis przy wjeździe do El Chalten mówi o tym, ze jest to narodowa stolica trekkingu, ale równie dobrze byłaby w Polsce również stolicą wspinaczki. Miasteczko jest otoczone z trzech stron pionowymi ścianami, na których co pewien czas wiszą zespoły wspinaczkowe. Pomiędzy ścianami wija się z kolei dwie rzeki ( Fitz Roy i Rios de las voultas) stad oprócz wspinaczki i koni jest to bardzo atrakcyjne miejsce również dla wędkarzy.

image

Bezpośrednio z miasta wchodzi się do parku narodowego, gdzie ma swój początek kilka szlaków wokół Fitz Roya lub Cerro Torre. Niedaleko miasta w drodze do El Pilar znajduje się wodospad Chorillo de Salto. Niestety dostęp do niego jest bardzo łatwy co jest jego najwieksza wada gdyż miejsce jest odwiedzane licznie przez turystów dowożonych na miejsce autobusami. Jeżeli zdarzy się moment ze jest ich mało miejsce jest naprawdę urocze i w dodatku w odległości spaceru od miasta El Chalten.

A propo rozwoju turystki w tym miejscu ciekawe jak długo El Chalten zachowa swój westernowy klimat, gdyż każdy nowobudowany dom nie jest juz parterowy i przypomina coraz bardziej typowe domki lotniskowe. Obecnie przechadzając się ulicami nie sposób przechodzić obojętnie obok fikuśnych, malutkich domków, dopieszczonych ozdobami i bibelotami, dzięki którym każdy z nich jest niepowtarzalny.

Ale wracając do życia w miasteczku jeżeli chodzi o przyrządzanie jedzenia są tu 4 sklepy spożywcze. Aby skompletować niezbyt wyszukana kolacje musieliśmy odwiedzic wszystkie 4, bo każdy z nich zawierał bardzo ograniczona liczbę artykułów spożywczych (wyglada to trochę jak z czasów PRLu, gdzie w sklepach były puste polki lub pojedyncze artykuły). Dostawa towaru w sklepach jest mniej więcej raz w tygodniu wiec po pierwszej rezygnacji z zakupów bo owoce wyglądały na stare (u nas nikt by takich nie kupił w sklepie) teraz juz wiemy ze innych nie będzie i staramy się wyselekcjonować takie nadające się do zjedzenia. Warzywa sa również b.ograniczone: ziemniaki, cebula, papryka, dynia, pomidory … i czasami sałata, buraki i bakłażany. Z tego co zauważyliśmy 3 pierwsze artykuły sa najczęściej kupowane przez klientów … ale co oni z tego gotują tego jeszcze nie wiemy. Pewnie są dodatkiem do mięsa, których wielkie kawały i całkiem spory wybór( w porównaniu do innych działów w sklepie) są dostępne o dziwo we wszystkich 4 sklepach.

image

Kolejna potrawa typowo argentyńska, która mieliśmy okazje spróbować to Locro – rodzaj gulaszu z mięsem wolowym, fasola, pszenica (w innych miejscach Argentyny jest to kukurydza) i warzywami. Pycha ! A jako starter otrzymaliśmy malutkie kubeczki z zupa warzywna. Ze tez nikt na to w Europie nie wpadł żeby zamiast chleba jako starter podawać mala zupkę. Nam się ten pomysł baaardzo podoba!

El Pilar – Lago Electrico (20 km, ilosc zaobserwowanych kondorów: tylko 1 za to widzielismy 2 dziecioly;)

Zawsze przychodzi taki dzień, że wszystko idzie na opak. Zaczęło się od transferu do El Pilar, gdzie po zapakowaniu się do bardzo interesujacego automobilu złapaliśmy najpierw jedna gumę (ale samochód mając podwójne koła jechał dalej), potem drugą – to juz go uziemiło i wymusiło zmianę opony tak więc finalnie dojechaliśmy na miejsce kolejnym busikiem. Aby nadrobić spóźnienie postanowiliśmy iść alternatywnym szlakiem do jeziorka Lago Electrico, ale z powodu podwyższonego stanu wody w rzece przejście przez nią było niemożliwe. Wróciliśmy zatem grzecznie na właściwy szlak, który wiódł poczatkowo wzdłuż rzeki, a pózniej przez las. Zastanawialiśmy sie dlaczego nikogo oprócz nas nie ma na tym szlaku i tajemnica wyjaśniła sie pod koniec drogi, gdy stanęliśmy pod hacjenda i kazali nam zapłacić po 500 pesos od osoby za finalne ujrzenie jeziora. Jak sie okazało szlak prowadzi poprzez prywatną posesję i jej wlaściciel życzy sobie taki haracz od zagranicznych turystow ( Argentyńczycy płaciliby połowę co jest i tak sporą sumą bo można za to kupić np. jeden obiad dla dwóch osób w restauracji). Wejścia do parków krajobrazowych są tutaj bezpłatne, ale nasz cel podróży jak się okazało już był pozaparkiem. Nie zdecydowalismy sie zapłacić ten haracz i zmieniliśmy cel naszej wedrowki na jezioro Lagos Piedras Blancas.

image

Po drodze po raz pierwszy spotkaliśmy słynne argentyńskie krowy, ktore swobodnie pasły sie w ….. lesie. Pierwszy raz widziałam tak zgrabne i smukłe krowy, które z daleka można pomylić z końmi. Niespecjalnie podobało im sie towarzystwo ludzi bo były z małymi cielakami i szybko uciekły przed nami w las.
Zaczynamy byc natomiast dużymi fanami tutejszych dzięciołów, których czerwone czuby są dosyć łatwo zauważalne w lesie. Ten ostatni miał jednak dość dobry refleks i od razu schował sie przed nami do dziupli 😉

image

Na szlaku spotkaliśmy rownież 3 małe kotki, ktore usilnie chciały komuś towarzyszyć w podróży.

image

Powrót do domu również nie obył się bez przygód, gdyż wykupiony transfer busem nie zatrzymał sie po nas w umówionym miejscu. Przejechał obok nas zostawiając nas z ogłupiałą miną. Mieliśmy jednak dużo szczęścia gdyż nie długo później zatrzymał sie prywatny samochód i podwiózł nas do El Chalten. Brak znajomości hiszpańskiego nie pozwolił nam na konwersacje z kierowcą wiec tylko na pożegnanie buziak (mój) i uścisk reki (Tomka) musiał wystarczyć na wyrażenie naszej wdzięczności za ta podwózkę.

I tak zakończył się ostatni trekking z widokiem na słynną górę Fitz Roy;)

image

El Chalten po prostu…


Ostatni dzień w El Chalten spędziliśmy po prostu w El Chalten. Najpierw przygladalismy sie trzem zespołom robiacym kilku wyciagowe trasy na pobliskiej scianie a po poludniu przeszlismy na zachodnia strone i podgladalismy ekipy bulderowcow atakujacych pobliskie glazy. Takiej ilości wspinaczy nie widzialam nawet w sokolikach ….

image

Badajac skad pochodza turysci najwiekszy procent to oczywiscie Argentyna, Brazylia, USA …ale dosyć sporo turystow jest rowniez z Izraela, bo w hotelach spotykamy informacje w jezyku hebrajskim. W naszych hotelu było duzo azjatow – oni z reguły podrozuja w zorganizowanych grupach. Dzisiaj w pubie spotkalismy Rosjan ktorzy chwalili sie wejsciem na Cerro Torre – jezeli tak było w istocie to czapki z głów:) No i przetestowalismy kolejne argentynskie danie Empanadas … czyli takie pieczone pierozki z roznym farszem w srodku. Całkiem zacne.

image

Generalnie dla Europejczykow Argentyna wcale nie jest tanim krajem, no moze za wyjatkiem Szwajcarów. W obiegu rzadko sa banknoty ponizej 50 pesos ( rownowartosc okolo 15 zl) a poniewaz bilon jest jeszcze rzadziej spotykany to zaokraglanie do 10 Pesos jest na porzadku dziennym ( chyba nawet jakas ustawe wydali ze w zwiazku z wysoka inflacja sklep ma prawo zaokraglic koncowke rachunku  do 5 pesos). To co było zaskakujace dla nas to fakt, ze zaokraglanie w sklepach jest zarowno w gore, jak i w dol. To zalezy od tego czy pan w kasie wlasnie nie wydal ostatnich drobnych lub (i to jest moje osobiste odczucie) jest to bardzo uznaniowe w zaleznosci od klienta. Nam starano sie zawsze wydac reszte i np. płacac 105 pesos za rachunek na kwote 102 pesos otrzymywalam w reszcie 5 pesos ktore chwile wcześniej wręczyłam sprzedawcy 😉

Nie ulega natomiast watpliwości, ze mieszkancy sa bardzo pozytywnie nastawieni do turystow oraz bardzo pomocni. I nie jest to sztuczna uprzejmosc nastawiona tylko na zysk. Wielokrotnie podpowiadali korzystne cenowo rozwiazanie, a jak nie mogli w czyms pomoc to ze szczerym żalem przepraszali za nie moga pomoc. Az chcialoby sie jeszcze tutaj pozostac, ale czas zobaczyć coś nowego i już jutro przemieszczamy sie do El Calafate.

image

A teraz kilka chwil reklamy, bo może sami kiedys bedziemy szukac nazwy hotelu w ktorym mieszkalismy. Hosteria nazywa sie Pudu Lodge i jest na samym koncu El Chalten przy wejsciu na dwa szlaki : Lago de Tres oraz Laguna de Torres. Oprocz bardzo dobrego standardu pokoju i baaardzo sympatycznej i pomocnej obslugi (wszyscy mowili po angielsku;) wyróżniaja sie na pewno bardzo dobrym sniadaniami. Obsługa hotelu załatwiała nam rowniez wszelkiego rodzaju trensfery. Oferuja rowniez indywidualne wycieczki i przewodników indywidulne wycieczki. Generalnie bardzo szczerze polecamy ta hosterie.

A na koniec zagadka. Co to za zwierze pasie sie za naszym domem .? 😉

image

 

Ruta 40

Ponad połowę drogi między El Chalten a El Calafate jedzie się słynną drogą Ruta 40. To taki poludniowo amerykański odpowiednik Route 66 wiodącej wdłuż Argentyny. Argentyńska droga jest zdecydowanie dłuższa od amerykańskiej bo liczy ponad 5 km i zdobywa coraz liczniejszych fanów mających ambicje przejechać nią w całości.

image

Nam zdecydowanie wystarczył ten kilkadziesiąt kilometrowy odcinek urozmaicany widokiem jezior, stepów i chodzących dziko po nich guanako. To takie lokalne zwierzątko w patagonii, które widzieliśmy kilkukrotnie z autobusu, ale ponieważ nie zdazylismy pstryknac zdjecia załączam ponizej poglądowe zdjecie z netu 😉 Wyglądają jak krótkowłose lamy a zachowują się jak kangury bo bez problemu przeskakują ogrodzenia zbudowane dla krów.

image

Będąc juz w El Calafate możemy śmiało podsumować ostatni tydzień jako fantastyczny. No ale co z ta pogodą i słynnymi wiatrami w Patagonii ? Wiało w sumie tylko pierwszego dnia i to na tyle słabo, że dało się przejść cały szlak. A tyle się naczytaliśmy o chodzeniu na czworakach i teraz nie wiemy co tym myślec 😉 Patrząc jednak na drzewa w Patagonii coś musi być na rzeczy z tym wiatrem 😉