Camping z kangurami :)

Dzisiaj mamy dzien transferowy i zmierzamy do miasta 1770 (to do niego przypłynął kpt. Cook w 1770 roku). Zdazylismy się jeszcze wieczorem przejsc słynna plazą Rainbow (jej nazwa w tlumaczeniu na polski to teczowa i pochodzi od tego, ze klify sa zbudowane z roznego rodzajow piasków : białego, zoltego i czarnego ).



Rankiem zahaczylismy od zatoke Tin Can Bay bo cos nam sie obilo o uszy, ze przyplywaja tam rano dzikie delfiny i mozna je karmic. Na karmienie co prawda nie zdazylismy (bylismy o 9 a karmienie jest o 8) ale delfiny nadal byly. Moze liczyly ze ten tlumek ludzi jeszcze cos podrzuci do jedzenia. W dodatku jakas delfinia para nie przyjmujaca sie ludzka publicznoscia pracowala nad przedluzeniem gatunku 🙂

Garbogrzbiet chiński (taki gatunek delfina) – maja charakterystyczne, długie nosy

Po poludniu dojechalismy do miasta 1770. Mieli akurat festyn z okazji przyplyniecia Cooka do Australi (a bylo to 24.05 z tym ze swietuja 3 dni:) ale nie skorzystalismy bo zaplacenie 100 zl za mozliwosc przejscia miedzy festynowymi budkami wydawala nam sie zdecydowanie wygórowana

No i hit dzisiejszego dnia. Spimy na campingu w Horizons Kangaroo, gdzie chodza sobie między nami dzikie szare kangury. Oswojone z ludzmi wiec mozna je nawet poglaskac. Moga byc… ale moze ich tez tam danego dnia nie byc. Tego nie wie nikt nawet prowadzacy ten kamping Australijczyk. Zajmuje sie on zranionymi kangurami po wypadku i potem same do niego wracaja. Zdecydowanie te co tam akurat spotkalismy czuly sie jak u siebie w domu…

Wyglądały jak psy pilnujące domu…

Właściciel opowiedział nam że uratowal ponad setki kangurow i ze wszyscy kochaja kangury tylko nie Australijczycy. A jak placilam za kamping to malo co nie dostalam zawalu bo wlasnie lądowała mu na ramieniu biala papuga kakadu. Lądowała parę centymetrów nad moją głową. Widać ze kochaja go tutaj nie tylko kangury…

Asystowały nam przy rozkładaniu namiotu
Zwroćcie uwage na ich długie pazury – budzą respekt

A jeden z „naszych” kangurów (bo pilnowaly nam namiotu do naszego powrotu) okazala się być mamą z małym kangurkiem w torbie. Strasznie się tam kokosił i odwaznie wystawial jedynie głowkę.

Najlepszy camping ever! Zostajemy tu na drugą noc 🙂 Kangury to najmniej uciazliwe zwierzece sasiedztwo jakie dotychczas mielismy na campingu. Chodza spac o zmroku, nie halasuja, nie sepia jedzenia (a nawet specjalnie zjedlismy w miescie zeby im nie robic smaka bo powinny jesc tylko trawe). Najgorsze sasiedztwo przezylismy wczoraj – przyjechali lokalsi na weekend, rozbili sie obok nas i do 4 nad ranem leciala glosna muzyka z samochodu. A dzisiaj tylko my, francuzi w obozowej kuchni i cwierkanie swierszczy 🙂 Miła odmiana.

Ps. Z zycia obozowicza. Robimy sie coraz bardziej wygodni i zakupilismy sobie… tadada… dwa krzesla. Jedno niebieskie a drugie zielone zeby sie nie myliły. Hitem zeszlych wakacji byla lodowka która juz obecnie na stale trafila do naszego wyposazenia „minimum”. Teraz czuje ze dolaczą do niej rowniez krzesła… Szkoda tylko ze nie bedziemy mogli ich zabrac ze soba …. Zdjecia krzesel wkrótce 🙂

Ps2. W Australii mozna kupic jogurt wraz z łyczeczka. Łyczeczka jest skladana i znajduje sie pod pokrywką jogurtu. Jak ktos nie ma ze soba lyzki to jest to super rozwiazanie (my akurat zawsze mamy, nawet kilka bo zabieramy ze soba jednorazowe z samolotow, a na Hawajach to nawet kupilismy 2 eleganckie, nowe łyżki biwakowe).