To miał być dzień kondycyjny wiec wybraliśmy droge na punt widokowy pod dumna nazwa Kondor. Jak sie pozniej okazało sama nazwa nie jest przypadkowa bo często w tym miejscu mozna zobaczyc kondory. I faktycznie znowu sie udało zobaczyc tego pieknego ptaka – co prawda odczekal chwilke jak juz spakujemy aparat i bedziemy schodzic ale sam fakt zobaczenia go z takiego bliska robi wrazenie. Po nerwowej kotlowaninie w plecaku w poszukiwaniu aparatu udało sie i mamy go na zdjeciu!
Po tak mile rozpoczetym dniu i nadal trwajacej przepieknej pogodzie ( anomalia trwa nadal i oby jak najdluzej 😉 postanowilismy zrobic krotki rekonesans na szlaku prowadzacym pod szczyt Pilegua Tombado. Skonczylo sie jak zawsze czyli przeszlismy prawie cala droge choc w planach mielismy regeneracje ( prawie bo z rozmyslem odpuscilismy atak szczytowy na rzecz spedzenia czasu w podszczytowym punkcie widokowym). I tutaj mała refleksja dotyczaca szlakow w Patagonii. Jak dotad sa to najpiekniejsze drogi jakimi miałam okazje wedrowac bo krajobrazy zmieniaja sie wielokrotnie od kanionów, poprzez łaki, lasy z drzewami, które wygladaja jak troszke wieksze drzewka bonzaii bo tak powykrecane przez wiatr. Najdziwniejszy byl jednak widok drzew w połowie zaschniętych, a w połowie zielonych.
Wlasciwe tylko najwyzsze odcinki szlakow nie zachwycaja bo wygladaja jak szlaki zywcem wyjete z okolic Materhornu – kamien na kamieniu kamieniem pogania. Finalny widok na szczescie wynagradza poniesione trudy – dzisiaj była to kontemplacja Corre Torre z mozliwoscia podziwiana jego najbardziej znanej sciany, ktòra sni sie po nocach nie jednego wspinaczowi.
Pogode na szlaku trudno było nazwać dzisiaj zmienną … zmieniala sie ale bardzo regularnie co pare minut 😉 Swieciło slonce i wowczas bylo tak ok. 30 stopni, po czym jeden wiekszy podmuch wiatru powodował ze temperatura odczuwalna spadała do poziomu 10 stopni. I tak połowa racjonalnych turystow (czytaj : takich jak ja) chodzila w kurtkach (no bo w koncu wialo) a druga udawala ze nic sie nie dzieje i chodzila w krotkich rekawkach ( i do tej grupy zaliczal sie Tomek). Generalnie najwiekszy problem sprawiało słonce bo po jednym dniu opalilo nas na tyle mocno, ze w kolejne dni mimo ze bylo coraz cieplej trzeba było sie coraz bardziej zaslaniac.
Poniewaz dzien kondycyjny zakonczyl sie dosyć długą trasa postanowiliśmy nagrodzic sie sami i udac sie na kolacje jedzac slynne steki argentynskie.
Ps. Stek jak stek ( dobry i ogromniasty) ale najsmaczniejsza byla ichnia kaszanka z dodatkiem cynamonu 🙂