W końcu osiągneliśmy cel naszej podroży i jest naprawde pięknie ! Przedsmak krajobrazów można było zobaczyć juz w ostatnich minutach lotu kiedy za oknem pojawiły sie szmaragdowe jeziora, żółte stepy … no i Fitz Roy wraz z dumnie stojącym obok Cerro Torre ( jak ktoś spostrzegawczy to zauważy je na zdjęciu po prawej stronie jeziora ;). Obydwa szczyty towarzyszyły nam potem od połowy drogi z El Calafate do El Chalten przyciagajac uwage tak skutecznie, że 3,5 godziny minęły bardzo szybko.
Jak wyglada El Chalten będzie juz w kolejnym odcinku ale nie byłabym sobą gdybym nie napisała kilka słów o samolotach i linii Aerolineas Argentinas. Pomimo informacji w internecie ze latają jak chcą (czytaj: zmieniają godziny wylotów nawet kilkukrotnie) nasz wylot nie był zmieniany i był bardzo punktualny, a nowiutki Boeing był elegancki w środku i mógłby konkurować z opisywanymi wcześniej na blogu liniami British Airways. Sama odprawa była jedną z krótszych i przyjemniejszych bo nawet sprzętu elektronicznego nie trzeba było wyciągać z plecaka.
W drodze na lotnisko doświadczyliśmy pierwszego polskiego akcentu, gdyż babka naszego niezbyt już młodego taksówkarza pochodziła z Polski. Coś tam jeszcze wspominał że jest bardzo dużo emigrantów z Polski i Niemiec, ale to były jedyne zdania które zrozumieliśmy po hiszpańsku. Niestety nie udało nam się wynegocjować żadnego rabatu w związku ze wspólnymi korzeniami i tak ubożsi o 460 pesos rozpoczęliśmy ostatni etap podroży do El Calafate.
Ps. Internet w El Chalten działa bardzo wolno wiec kolejne wpisy moga byc juz bardzo nieregularne. W dodatku skonczyly sie godziny w podróży wiec nie bedzie nawet kiedy pisać. Poczty mailowej w ogole nie da sie wysyłać choć czasami mogę odebrać. Telefonii komórkowej brak 😉