Troche sie zasiedzielismy w Queenstown ale juz wyruszamy w podroz do ostatniego przystanku w Nowej Zelandii czy Christchurch. Po wyjezdzie z miasta zahaczylismy o słynny most, z ktorego ludzie skaczą na bunge. To miejsce to taka mała fabryka skoków bungee- co kilka minut skacze jakisktos, albo nawet w parze. W budynku obslugujacym klientow leci transmisja na zywo pokazujace te skoki. W sumie otoczenie bardzo fajne do skoku – stary most, kanion i niebieska rwaca rzeka w dole. Jedynie cena nam sie nie podobala (200 NZD) bo w tej cenie mozna skoczyc ze spadochronem wiec zamiast skoku kupilismy sobie pamiatkowego koszulki. I nagralismy na wideo skok chlopaka bardzo podobnego do Bartka Izy … moze zapuscil brode?;)
Po drodze byly klify Claya. Takie wapienne skały wyrzeźbione przez wiatr i wode. Wszyscy turyści ktorzy tam byli szukali jakis hobbitów i pytali sie czy widzielismy jakies 😉 Co ciekawe te skały leza na prywatnej posesji wiec wlasciciel na furtce poinformowal o tym fakcie, poprosil o poszanowanie otoczenia i wystawil cennik wraz z skarbonka za wjazd. Nawet byla pełna.
Na koniec dnia pojechalismy zobaczyc Mount Cook czyli najwyzsza górę NZ. Juz raz nam sie schowala od strony lodowcow wiec tym razem podjechalismy z drugiej strony od Mount Cook Village. I tym razem znowu to samo. Jak dojechalismy do wioski temperatura spadla o 10’C, zaczal padac ulewny deszcz, wokół ładnie odsloniete szczyty tylko sam Mnt Cook w chmurach. No trudno…
Przynajmniej sama droga byla piekna przy jeziorze o podejrzanie niebieskim kolorze. Wygladalo tak jakby sie na niego patrzylo w polaryzowanych okularach… a faktycznie mialo taki odcień.
No i nasz ostatni camping pod namiotem w NZ nad jeziorem OPuha (na ostatnie noce mamy wykupiony pokoj w Christchurch).
Ps. Zuzylismy (wlasciwie ja zuzylam) caly wykupiony internet wiec zdjec nie bedzie chyba ze jakis hot spot nam to umozliwi 😉