To juz ostatni park narodowy który zwiedzimy w Nowym Meksyku. Teren parku został udostepniony przez wojsko, ktore na pozostalym terenie bialych piaskow ma bazę i poligon wojskowy. To tutaj ćwiczą jednostki, ktore byly wysylane do Afganistanu bo po pierwsze piaszczysta pustynia, a po drugie uksztaltowanie gór ktore wymaga duzego doswiadczenia aby nad nimi latac a przede wszystkim lądować. Nawet jak tutaj jedziemy przelatują nad nami dwa nisko lecące myśliwce. No i moze sie rowniez zdarzyc, ze wojsko zamyka park oraz droge ktora tutaj biegnie jak maja jakies zaplanowane manewry.
Wracając do Parku White Sands to obszar gdzie natura wytworzyła pustynie z piaskiem gipsowym. No i geneza podobna jak w ostatnich parkach. Kiedys tu bylo morze i rafa koralowa i z tego wapna powstal gips, a erozja go rozkruszyla do drobinek piasku. Tak wiec mamy idealnie bialy piasek, ktory jednak nie zachowuje sie jak zwykly piasek kwarcowy. Na przyklad nie kurzy sie i potrafi sie utwardzic dzieki czemu droga w parku moze byc nieutwardzona i jezdzi sie po prostu po piasku (ktory jest na drodze dosc twardy / moze go czyms polewaja ?)
Od dwoch dni przyszla zima. Wyjezdzając z Ruidoso było 0 stopni i liczylismy na to ze sie rozgrzejmy na pustyni. Nic z tego. Pustynia jest na wysokosci 1200 m i temperatura tutaj wzrosła do zaledwie 10 stopni. I gdyby nie wialo zimnym powietrzem to bylaby to idealna pogoda na chodzenie po pustyni. Wybieramy zatem najdluzszy 8 kilometrowy szlak Alkali Flat Trail. To na tym szlaku kilka lat temu zmarlo z odwodnienia kilka osob ale oszczedze wam juz tych historii. Nam w tak niskich temperaturach tutaj raczej nic nie grozi.
Dojezdzamy do konca parku gdzie zaczyna sie nasz szlak na pustyni. Mamy wrazenie ze wjechalismy do jakies alpejskiej wioski gdzie wszystko jest zasypane… sniegiem. Nawet po drodze mijamy spychacz ktory odgarnia piasek na pobocze. Ubieramy sie troche cieplej niz zazwyczaj i zabieramy dosyc spora ilosc wody. Po piasku gipsowym mozna chodzic boso bo ten piasek sie w sloncu nie nagrzewa ale jako ze jest dosyc zimno to blizej nam do butow trekkingowych niz bosych stop na szlaku.
A na samym szlaku oprócz wydm i kepek roslinnosci w miejscach gdzie splywa woda z wydm nie ma doslownie nic. Zadnych roslin, zwierzat, ptakow czy robakow. Doslownie nic, tylko cisza. Nawet piasek nie szelesci. Jezeli sa tu skorpiony i węże to pewnie zakopaly sie gdzieś gleboko, gdzie jest cieplej ale mam watpliwosc czy to jest teren, ktory by wybraly do zamieszkania. Na szlaku dozwolone jest chodzenie poza szlakiem (raczej sie tutaj niczego nie zadepcze) ale rekomenduja by trzymac sie szlaku i pachołkow, ktore go wyznaczaja. Jednym z powodow jest bliskosc poligonu, gdzie mozna natknac sie na jakis niewypal. Drugim ryzyko zabladzenia, ktore w temperaturach powyzej 30 stopni moze byc brzemienne w skutkach.
Dobra wiadomosc natomiast jest taka, ze w tym gipsowym piasku czlowiek sie tak bardzo nie zapada. Konczymy szlak po 3 godzinach (jednak trzeba bylo sie wspinac po wydmach a pozniej z nich schodzic) i nawet nie jestesmy mocno zmeczeni.
Duza grupa osob przyjezdza tutaj tylko by sie pobawić na piasku. Dzisiaj jest zimno wiec malo osob probuje zjedzac na jabłuszkach. Taki normalny piasek jest chyba szybszy i lądowanie w nim jest chyba bardziej przyjemne (wnioskuje po odglosach ktore wydala sie z siebie dziewczyna wlasnie zjezdzajaca z wydmy😀).
Dzisiaj spimy na tzw. primitive camping w Indian Bread Rocks (kolo miejscowosci Bowie). Primitive oznacza ze zazwyczaj mozna tam rozbic namiot i moze byc toaleta. Z plusow czesto sa bezplatne i polozone w ladnych krajobrazowo miejscach. Zeby tam dojechac przejezdzamy obok plantacji pistacji i prawdopodobnie orzeszkow pecan.