To będzie dłuższa historia wiec proszę usiąsc wygodnie, zrelaksowac sie i cierpliwie dotrwac do konca wpisu. Ten dzien zaczął się inaczej niz zwykle bo po wyjezdzie z Amistad Recreation Area (ktore jest na granicy z Meksykiem) droga poprowadziła nas do kontroli granicznej. Troche to w sumie dziwne bo na drodze amerykanskiej postawiony jest zjazd, w ktorym meksykanscy granicznicy sprawdzaja nam paszport i pytaja co tutaj robimy. Widzac nasze zdziwione miny i balagan w samochodzie uznali odpowiedz ze jedziemy do Big Bend Parku za wystarczajaca. No to jedziemy dalej i mijamy znak ze najblizsza stacja tankowania bedzie za 130 km. Rzut oka na stan naszej benzyny i widzimy ze mozemy przejechac maksymalnie 130 km. No to decyzja ze wracamy do poprzedniej miejscowosci by zatankowac tylko co sobie pomysla o nas meksykanscy straznicy jak za 30 min znowu pokazemy sie na ich stacji granicznej (?!). Na szczescie znalezlismy stacje wczesniej. Co prawda cenowo bylo to czyste zdzierstwo (dodatkowy dolar za galon) ale zalezalo nam również na czasie. Chcielismy dojechac do Big Bend wczesniej zeby zajac sobie miejsce na campingu i zrobic pierwszy rekonesans w postaci krotszego trekkingu. Jak zwiedzalismy parki narodowe w USA 4 lata temu byla zasada ze kto pierwszy przyjedzie ten zajmuje miejsce na campingu w parku o ile jest wolne. Jakież bylo nasze zdziwienie gdy ranger oznajmil ze wszystkie campingi obecnie rezerwuje sie przez internet… i dal przy okazji ulotke, jakie sa campingi poza parkiem. On juz wiedzial to co my odkrylismy 50 mil pozniej jak dojechalismy do miejca gdzie bylo wifi – wszystkie campingi w parku do ktorych mozna dojechac samochodem sa juz zarezerwowane na miesiac wprzod. Zostaly jakieś pojedyncze campingi przy trasach do ktorych trzeba by było najpierw dojechac samochodem terenowym ( nasz jeep mial co prawda naped 4×4 ale niestety zawieszenie za niskie ☹️) a potem jeszcze dojsc do nich z plecakiem.Na dodatek na naszych mapach nie bylo tych campingow (slowo camping troche na wyrost: tu oznaczalo miejsce w ktorym mozna postawic namiot) wiec nie pozostalo nam nic innego jak wyjechac z parku (kolejne 50 mil w plecy bo park jest bardzo duzy) i znalesc nocleg poza jego obrebem. Jako ze duzy różowy wąż uszedl z zyciem zmieniajac pas na przeciwny niz mój to pomyslalam ze moze to nie taki zly pomysl nocowac dzisiaj poza parkiem. Tym bardziej ze znalezlismy poza parkiem camping dosyc szybko… na pustyni 😀
O poranku wjechalismy ponownie do parku jeszcze przed wschodem slonca aby zaparkowac spokojnie na malym parkingu przy trasie ”Lost mine trail” . Byly jeszcze wolne 3 miejsca. Natomiast bylo dosc zimno, okolo 10 stopni wiec nie sciagajac kurtek wyruszylismy na trase. Po wejsciu w nasloneczniony kawalek drogi zmienilismy zdanie i zanieslimy kurki z powrotem do samochodu. W koncu mialo byc w ciagu dnia ponad 30 stopni wiec nie bedziemy ich targac cała droge.
A trasa była bardzo atrakcyjna. Szlo sie waską, wykamieniowaną drogą z widokiem na pobliskie skały i dolinę wyglądająca jak z westernu. Juz przed samym szczytem usiedlismy na skalce i postanowilismy zjesc sniadanie. Po jakiejs chwili podszedl do nas turysta amerykanski i powiedzial ze zrobil nam zdjecie z oddali i jak chcemy to je nam przesle sms-em. Oto otrzymane zdjecie – dla osob z sokolim wzrokiem mozna nas zlokaliozowac na skałce😀
Z kolei po zejsciu wierzchołka zaczepiła nas inna para turystow z Colorado bo chcieli sie dowiedziec w jakim jezyku ze soba rozmawiamy. Okazalo sie ze znają Polske bo pan jest rangerem w Parku Narodowym Gór Skalistych w Colorado, ktore z kolei jest partnerskim parkiem dla Tatrzanskiego Parkiu Narodowym. Podsumowalismy zatem ze zarowno w Polsce jak i Colorado nie jest teraz za ciepło i pomknelismy juz do samochodu mijajac po drodze niebieskie ptaszki oraz pasikoniki, ktory mialy roznokolorowe ubarwienia, lataly na krotki dystans i strasznie klekotały.
Spieszylismy sie lekko, bo mielismy zaplanowany jeszcze jeden trekking w parku BIg Bend. Aby do niego dojechac jedzie sie bardzo malowniczą drogą zwaną Ross MaxwellScenic View Road i dojezdza do kanionu Santa Elena. Ten kanion wyrzezbila nie byle jaka rzeka bo rzeka Rio Grande. To graniczna rzeka z Meksykiem ale rowniez bohaterka wielu Westernow. Trekking zapowiadal sie jako krotka i nie wymagajaca wysilku wycieczka wiec zapakowalam plecak po korek piciem i jedzeniem liczac na jakis piknikowy przystanek na koncu trasy.
Jakież było nasze zdziwienie gdy na poczatku trasy doszlismy do rzeki … a kolejny znak oznaczajacy szlak byl juz po drugiej stronie rzeki. Wiekszosc osob stała w tym miejscu i przygladala sie kilku dziewczynom, ktore idac w wodzie po pas zmierzaly na drugi brzeg. My z Tomkiem nawet sie nie wymienilismy spojrzeniem czy idziemy dalej ( wiadomo bylo ze idziemy😀) ale doszlam do wniosku, ze warto zmienic spodenki na takie szybkoschnace. Tomek po namysle rowniez ubral kapielowki i tak pelni zapalu weszlismy do rzeki. I tutaj niespodzianka – nie dosc ze dosc slisko i mulisto, to zaczynamy wode miec do pachy i z kazdym krokiem jest glebiej. Chyba idziemy zla trasa?! – przeciez te dziewczyny mialy wode tylko do pasa (?!) Szkoda ze nie obejrzelismy tej ich przeprawy do konca. Dzwigajac dwa ciezki plecaki z cennym dobytkiem (aparat, 3 telefony, nasze paszporty i klucze do samochodu) ryzykujemy zbyt duzo jezeli trzeba bedzie koncowke przeplynac. Szybka decyzja ze wracamy, zostawiamy cenne rzeczy w samochodzie i jezeli bedzie trzeba to przeplyniemy koncowke. Na brzegu slyszymy jęk kibiców ”a byliscie juz tak blisko ..” ktorzy nie maja tej swiadomosci, ze za chwile podejmiemy kolejna probe.
Przy drugim podejsciu spotykamy na brzegu juz tylko jedna pare mowiaca po hiszpansku (malo kto sie decyduje przeprawiac przez rzekę). Pani zwierza mi sie ze wlasnie probowali przejsc ale zawrocili. My tym razem idziemy juz jak zawodowcy i dopiero na koncowce dopada mnie zwatpienie. Czy jak jestem juz tak blisko drugiego brzegu nie powinno byc coraz plycej ? Czy jezeli na drugim brzegu jest gleboka skarpa to czy wygramole sie na brzeg ? Tok moich rozmyslan przerywa Tomek zachecajac do plywania. Ja w sumie mogę plynac bo nic nie niosę. Tomek za to niesie najcenniejsza rzecz ktora musimy miec przy sobie czyli kluczyki do samochodu. Nie zdazylam jednak nawet drugi raz machnac rekami w wodzie jak poczulam grunt pod stopami. To oznaczało juz jedno – Tomek nie bedzie musial plynac by sie dostac na drugi brzeg. Jeszcze chwila wdrapywania na skarpe i juz jestesmy na szlaku. Zachecony naszym sukcesem hiszpan tez przeprawil sie (zostawiajac zone na brzegu) ale popelnil kolosalny blad bo nie zabral ze soba butow. My poszlismy dalej a on musial wrocic do zony 😀
Szlak w kanionie byl dosyc krotki ale bardzo przyjemny bo prowadzil sciezka z palmami i kaktusami. A gdy juz wracalismy rozluznieni planujac przeprawę powrotną przez rzeke … o malo co nie przydeptalismy weza. Tomek juz mial postawic stope gdy zobaczyl ze cos sie rusza na drodze. Myslelismy ze to wąż wiec juz na koncówce szlaku bardzo ostroznie stawialismy stopy. Teraz sprawdzilismy i wiemy ze to byl zaskroniec, pończosznik, nie grozny. Biedak wystraszyl sie jeszcze bardziej od nas ale Tomek mial refleks i na szczescie go nie przydeptal.
Na powrót z parku wybralismy droge offrodowa Old Maveric Road. Jak sa opady to wowczas na tej drodze trzeba przejechac przez kilka strumieni. My mielismy szczescie bo wszystkie były wyschniete. I tak zakonczyla sie nasza przygoda w parku Big Bend. Bardzo duzy i fajny park a jezeli ma sie jeszcze prawdziwy terenowy samochod to mozna tu przyjechac na caly tydzien i bedzie co robic. Nie spotkalismy grzechotnika, pewnie bywa na tych mniej dostepnych szlakach jak Ernst Tinaya Trail ( na tą trase podobno warto isc ale trzeba miec terenowy samochod zeby do niej dojechac). No i teraz zagadka – dlaczego jest to jeden z rzadziej odwiedzanych parkow ? Nie mamy pojecia. Na pewno jest jednym z piekniejszych w USA i w dodatku bardziej dzikich. Moze chodzi o to ze w lecie jest tutaj za cieplo a sezon zaczyna sie od jesieni i trwa do wiosny ? Albo moze chodzi o slaba baze noclegowa w parku ? W internecie podają jako powód to, ze jest on za daleko od jakiegokolwiek lotniska i dlatego jest tutaj malo turystow. No nic, ich strata. Warto tutaj przyjechac i to na co najmniej kilka dni bo nawet nie odwiedzilismy trzeciej czesci parku w okolicach Rio Grande Village.
ps. Po fakcie sprawdziłam w gazetce parkowej czy nie wspominaja o tym, ze aby dojsc do kanionu Santa Elena trzeba sie przeprawic przez rzeke. Owszem pisza ze trasa przechodzi przez Terlingua Creek ale ze z reguly jest wyschniety 😀
ps2. Obok nas na campingu mieszka tramp, ktory sie przemieszcza pod poludniowe Stany pontonem. I jak to zazwyczaj bywa tacy traperzy maja mnostwo nieoczekiwanych sprzetów ze soba. Ten ma np. reczny mlynek do mielenia kawy 😁
ps3. Dzisiejszy wpis „sponsoruje” camping Lost Alascan RV camping. Przypadkowo znaleziony ale luksusowo wyposazony : mocne wifi, pomieszczenie socjalne z mikrofala, lazienki z goraca woda i starsze sympatyczne małzenstwo jako hostowie tego miejsca. Wypas w bardzo dobrej cenie. Jak ktos bedzie szukal noclegu w okolicy to polecamy.