Czerwcowy tłum na Moście Czasu w Dolni Morava

A o to niespodziewany i nieplanowany, ale za to lekko przydługi, wpis specjalny z weekendu czerwcowego. Taka rozbiegówka odkurzająca naszego podróżnicznego bloga przed pazdziernikowym wyjazdem do Japonii by sprawdzic czy blog jeszcze dziala, czy po 17 aktualizacjach wordpressa nadal go ogarniam jednym palcem na telefonie i ile jeszcze mamy miejsca na serwerze na wrzucenie zdjec i filmow. I na pewno bedzie to niespodzianka dla ekipy o ktorej tu zaraz napisze. Taka pamiatka do powspominania na starość 😁

Na most wybralismy sie czteroosobowym zespołem: Asia, Jula, Sebastian i ja. A kto sie stresował najbardziej ? – nie zdradzę, przynajmniej nie na początku opowieści. A co sie stało z Tomkiem ? – to tez sie zaraz wyjasni. A wiec zacznijmy od początku.

Strój pro na spływ miał tylko Sebastian … reszta była po amatorsku 😀

Na splyw wyruszylismy z Wrocka wczesnym rankiem po sniadaniu (ok.10.30 , w koncu wszyscy mamy urlop wiec sie nie bedziemy zrywac po nocach:) i na czas dojechalismy na miejsce startu spływu. Szkoda tylko ze nie tej firmy, z ktorej kupilsmy bilety wiec juz w lekkim napięciu dojechalismy „skrótem” kolejne 10 km na wlasciwy start spływu do pałacu w Ławicy. Pozniej juz tylko odebranie kapokow, dojazd melexem do przystani, odebranie pontonu i wioseł. I tu właśnie dopadła nas proza zycia i pierwszy problem na trasie: kto bedzie wiosłował ? 😁 Jako ze nie było chetnych ( zreszta w ekipie obok byl ten sam problem 😁) jedyni mezczyzni w ekipie czyli Sebastian i Tomek solidarnie podjeli temat przesuwania naszego pontonu ciut szybciej niż niemrawy nurt Nysy Kłodzkiej, ktora prezentowala generalnie bardzo niski poziom wody. Podobno mialy byc odcinki z glebokoscia do 2 m ale musialy byc bardzo krotkie, bo na wiekszosci trasy trzeba bylo raczej uwazac zeby nie utknac na mieliznie lub kamieniach wystajacych z wody.

Po opanowaniu umiejetnosci prowadzenia pontonu w miare prosto ( a nie wszystkim sie to udalo tak szybko jak nam:) zaczelismy wyprzedzac kolejne ekipy na pontach lub kajakach, ktore rozpoczely ten splyw przed nami, co zdecydowanie podniosło morale w naszej grupie. Nie bylo to niestety az tak duze osiagniecie zwazajac na to, ze na rzece splywaly albo grupy z dziecmi na pokladzie albo ledwie zywi turysci. Doslownie … podejrzewalismy nawet, ze jeden gosc ktory wygladal jak przerzucony przez burte nie zyje….ale jako ze ruszyl reka gdy ich mijalismy to nie interweniowalismy 🙂 Jego kolega dzielnie probowal prowadzic ponton ale patrzac na duza ilosc obrotow szacowalismy, ze zmieszcza sie raczej w gornej granicy czasu splywu czyli 4h. Nasza ambitna grupa celowala w ta dolna czy 2,5h.

Sam splyw odbywal sie w bardzo ladnych okolicznosciach przyrody i w towarzystwie glownie kaczek i perkozów. Troche skalek, przewaznie w lasie oraz jedna przenoska na calej trasie dlugosci 15km. Choc nie bylo w tym dniu specjalnie upalu to las ochronil nas przed sloncem, ktore dalo sie we znaki w ogolnym zmeczeniu po doplynieciu do mety. Po splywie zajechalismy do lowiska i smazalni pstraga mieszczacego sie niedalego startu splywu i po calym dniu wrocilismy do domu by jeszcze tego samego wieczora kupic bilety umozliwiajace wejscie na oslawiony najdluzszy most wiszacy w Europie, ktory znajdowal sie dosc niedaleko od Barda ale juz za czeską granicą Sudetow.

Kolejnego dnia znowóż zerwalismy sie „wczesnym” rankiem by dojechac do Dolni Morava z planem zaliczenia dwóch glownych w tejze okolicy atrakcji czyli mostu oraz wiezy widokowej o dumnej nazwie „Sciezka w oblokach. Ja osobiscie nie bylam świadoma trzeciego powodu, z ktorego zjezdzaja sie tutaj tlumy ludzi czy 4 rowerowych tras triailowych o roznym stopniu trudnosci: od takiej dla poczatkujacych do czarnej mamuciej dla wymiataczy. I to wlasnie czyni to miejscie takie fajne, bo czuje sie tutaj czlowiek jak na stoku narciarskim, tyle za zamiast nart i snowboardow riderzy zjezdzaja pod wyciag rowerami. I bylo ich tutaj naprawde sporo : mlodzi i starsi, ale wszyscy profesjonalnie ubrani, z kaskami i ochraniaczami, zadowoleni ze juz chyba zjechali 🙂 Generalnie chyba dosyc bezpieczne te trasy bo nie slyszelismy zadnej karetki w poblizu a znajac talent Czechow do dobrej organizacji same trasy wyglądały na bardzo dobrze przygotowane (jak spogladalam z wyciagu:) Cos czuje ze jeszcze tutaj wrócę wlasnie na te trasy rowerowe.

Po pierwszym szoku doznanym iloscią osob stojących w kolejce do kolejki linowej , ktora miala nas zawiesc tam gdzie jest most (w koncu byl to srodek dlugiego weekendu czerwcowego, wolalbym nie sprawdzac tutaj majowki 😀) ustawilismy sie grzecznie w kilkusetmetrowej kolejce probujac jednoczesnie kupic cos do picia. Kolejka na wyciag szła zdecydowanie bardziej sprawnie niz ta do budki i tak juz po okolo godzinie (w sumie nie mierzylam – Sebastian ile stalismy ? Help ? ) bylismy na gorze. Przez moment rozwazalismy nawet piesze podejscie na szczyt ale jako że byl straszny upadl a trasa wiodla odslonietym zboczem to ten pomysl nie znalazl uznania. Drugi pomysl bylby za to trafiony w dziesiatke ale go nie sprawdzilismy, wielka szkoda. Na sam szczyt mozna sie bylo dostac letnim torem bobslejowym, tyle ze z dolu wygladalo ze nie dojezdza na sam szczyt. W rzeczywistosci w połowie stoku ten tor odbijał do lasu i finalnie tez windowal pasazerow na sam szczyt gory. Tym torem bobslejowym zjezdza sie ok. 3 km w dol i podobno mozna sie rozpedzic do 50km/h. Ze nie wspomne o reklamowanym obrocie o 360’C w trakcie tego zjazdu. No trzeba to bedzie sprawdzic koniecznie.

No i jestesmy w koncu na gorze. A tam co ? …. następna kolejka, tym razem juz do wejscia na most. Tradycyjnie ustawilismy sie rowniez w kolejce do budki by kupic jakies picie i przekaski i prawie by nam sie udalo to wszystko zakupic gdyby nie fakt, ze byla to kolejka jedynie do napoji. I tak sie bardzo cieszylismy ze udalo nam sie dokonac zakupu czegos do picia przed samym wejsciem na most wiec w duzym pospiechu wypilismy to co mielismy a ze ja mialam pusty bidon to zabralam sobie co nie co na wynos :). No i sam most. Glowna atrakcja tej okolicy. Czy naprawde glowna ? – mam duze watpliwosci co do tego. Ale nie dlatego ze z mostem bylo cos nie tak. No byl dlugi jak opisywali, 721 m ( ta wielksoc ma tez w nazwie), stal w miejscu (choc Asia z Sebastianem twierdzili ze sie bujal jak wialo), no i byl cholernie zatloczony. Jezeli sie nie wygladalo z niego na boki , a nie mozna bylo za czesto bo tlum ludzi czekal w kolejce na wejscie, to szlo sie wpatrzonym w plecy lub plecak turysty ktory nas poprzedzal. Liczylam po cichu chociaz na to, ze zestresowana ekipa pozwoli nagrac jakis trzymajacy w nerwach film ale niestety. Nikt tutaj nie okazywal oznak zdenerwowania czy stresu. Co prawda nasza ekipa szla trzymajac sie oburacz mostu ale zastanawialam sie czy nie robia tego by mi nie sprawic przykrosci ze sie nie boją. Przeciez tyle obiecywali ze sie beda bac… Nawet GoPro zabrałam na tą okolicznosc i nic.

I ostatnia zaplanowana atrakcja ktora mielismy w planach (ale jak sie okazalo nie wszyscy ja mieli w planach) to wieza widokowa. Calkiem fajna. Szerokie drewniane podesty z nachyleniem umozliwiajacym niemęczacy spacer. Z kilkoma atrakcjami typu tunel, tunel siatkowy miedzy poziomami, siateczkowy podest na samym szczycie czy te pz moim zdaniem glowna atrakcja tej wieży – zjazd grawitacyjny w metalowej rynnie z samego szczytu na dól. Takie przyspieszone zejsce z wiezy ale niestety platne i to w koronach na samej gorze w gotowce. Slyszelismy radosne okrzyki Polakow ze udalo im sie pozyczyc/ zdobyc te 100/150 koron ( nie pamietam, a na stronie resortu ani sie nie zajakneli o cenie tej atrakcji). Ale musi byc to za to bardzo emocjonujacy zjazd ( ma sie pod tylkiem tylko jakis filc i tyle) bo juz z oddali mozna slyszec krzyki osob z niej zjezdzajacych. Z oddali myslelismy ze to psy wyją , a to były krzyki ludzkie 😀 I to bedzie cel mojego powrotu tutaj, zaraz po kolejce bobslejowej. Kto wie, moze jeszcze w tym roku 😁

Generalnie caly osrodek Dolni Morava naszpikowany jest atrakcjami. Nie spojrzelismy nawet na pozostale typu wodny park, park liniowy etc… no bo stalismy przeciez troche w kolejkach a to meczy bardziej niz trekking. Ale patrzac na rozmach inwestycji ( a caly czas cos tam dobudowuja) bedzie to jedno z fajniejszych miejsc zeby powracac. Mam tu na mysli szlaki rowerowe no bo ile mozna chodzic po tym samym moscie. Mam nadzieje ze cała nasza ekipa dobrze wspomina to miejsce bo kto wie, moze skusza sie na rowery, tor bobslejowy czy tez zjedzalnie z wiezy w przyszlosci.

Ps. No a czemu nie bylo Tomka na moscie ? Bo po przyjezdzie z pontonow zaległ z bólem kregoslupa i w trakcie naszej wyprawy masował swoj kregoslup u fizjoterapeuty. Moze to i lepiej? Znajac Tomka nie stalby w kolejce do kolejki tylko zasuwalibysmy zboczem w 30stopniowym upale. Ale to tylko moje przypuszczenia. Czy prawdziwe ? – wolalabym nie sprawdzac 😀 Tak wiec rodzino Borysiewiczów przybywaj ponownie bo mamy nie zaliczone jeszcze grono atrakcji w Dolni Morava Resort. Brzy se uvidime !

Ps2. Zdjecia autorstwa Sebastiana (mam nadzieje ze mi je kiedys zautoryzuje 😋). Z bólem serca muszę to publicznie przyznac ale jest zdecydowanie lepszym fotografem niz ja 🫣 Nie wiem czy się do tego kiedyś przyznawałam na blogu ale te ładniejsza zdjecia w postach to robota Tomka. No nic, przy tylu zaletach moge się śmiało pogodzić z brakiem talentu fotograficznego 🤓 Nikt nie jest idealny 🙃