Archiwum miesiąca: czerwiec 2019

Lamington National Park

Po kilku dniach w samochodzie zatesknilismy za chodzeniem i pojechalismy do parku narodowego Lamington by zrobic jakiś trekking. Park ten znajduje sie w górach (takich do 1000 m ale zawsze to góry) i chodzi sie tam po lesie podzwrotnikowym.

Przeszliśmy sobie kilkanaście kilometrów szlaku Main Border Track, a potem weszlismy na Box trail by zejsc do kanionu i wodospadów, a na koniec drogi zostawilismy sobie 1km odcinek „szlaku w drzewach”. To specjalnie przygotowane podesty zawieszone w koronach drzew. Idzie sie po ruchomych mostkach i mozna podziwiac ptaki. Tutaj od dwoch dni bardzo mocno wieje wiec ptakow nie było, mozna bylo natomiast zobaczyc co widzą z tej wysokosci. Sa tez ustawione drabiny na jedno drzewo wiec mozna wejsc naprawde wysoko ale poniewaz ten odcinek jest blisko parkingu to i amatorow wejscia bylo kilku. Nam sie nie chcialo czekac w kolejce … w koncu przeciez jestesmy w dziczy!

A sam las naprawde piekny. Sciezki dzikie, szerokosci 3 stóp. Ogromne drzewa oplecione pnączami z mocno rozgalezionymi konarami. I te starsze drzewa byly puste w srodku stanowiac idealne schronienie dla tutejszych zwierzat. Same zwierzatka sie pochowały bo bylo dosyc zimno (w Polsce afrykanskie upały a tu przyszło nagle globalne ochłodzenie), po pająkach zostaly tylko pajeczyny a na szlaku spotkalismy tylko dzikiego indyka. Przyznam sie ze od czasu do czasu podskakiwałam na szlaku jak Tomek idac przodem naciagnal jakas liane… a ona odskakiwała dopiero gdy ja szłam w tym miejscu 🙂 Taki dowcipniś.

Ps. Dzisiaj rano z namaszczeniem wytrzepywalam buty i nic. Puste. Jest tu tak zimno obecnie, ze nawet pająkom nie chce sie wychodzić z domu. W końcu jak jest zima to musi być zimno:)

Ten indyk przyszedł na camping w nadziei ze coś dostanie.. ale nie dostał 🙂

Ps2. A to papużki pilnujące ośrodka O,Reillys Rainforst Retreat, przy ktorym znajduje sie sciezka w drzewach.

Gold Coast

Jesteśmy już na złotym wybrzeżu a dokladniej mieszkamy w syrenkowej plazy (Mermaids Beach). Zanim tu dotarliśmy zrobilismy jeszcze jeden trekking w parku Lamington bo było tam naprawdę uroczo. Tym razem szlak biegł do jaskiń Kweebani, gdzie mieszkało kiedyś pierwotne plemie aborygeńskie Yugambeh. Trasa byla rownie dzika jak ta wczorajsza ale już nie taka mroczna (wczorajszy las był tak gęsty że po zejsciu do kanionu nie docieralo tam w ogole slonce i wygladało jakbyśmy chodzili w lesie po zmroku).

A Gold Coast to wczasowy raj dla mieszkancow Brisbane i calego Queensland. Zajrzelismy na plaze Surfers Paradise ale nie bylo na niej zbyt wielu surferow. Moze to nie sezon a moze to dlatego że ta plaża ciagnie sie kilometrami. Z tego powodu miejsca przystosowane do kąpieli (czyli z budką ratownika i opisem aktualnej sytuacji na plaży) są dosyć krótkie ale pojawiajace sie co kilkaset metrów. Za to piasek super. Bałtycki w najlepszym wydaniu czyli ten z zachodniej plaży w Ustce 🤓

Po parku Lamington przypomniało nam się, ze tradycyjne australijskie ciastka nazywaja się Lamingtons (biszkopt oblany czekolada mleczna i posypany wiórkami kokosowymi)

I na tym się kończy nasza australijska przygoda. Jutro rano pakowanie, sprzątanie samochodu i lecimy do domu. Aaa…. staniemy jeszcze na kilka dni w Bangkoku bo było po drodze. W Azji nas jeszcze nie było wiec zdecydowalismy ze zrobimy stop over tam, gdzie beda najtansze bilety. I tak wypadło na Bangkok.

Nie taka Australia straszna jak ją malują… jest wręcz przeciwnie!

Jak będziecie czytać ten wpis to my będziemy już w samolocie do Bangkoku. Te 2,5 tygodnia zleciało tak szybko w Australii że ani się obejrzeliśmy a już trzeba było się pakować na powrót. To byla zdecydowanie inna Australia niz ta ktora widzieliśmy 2,5 roku temu w okolicach Sydney. A czemu ? Postaram sie wyjaśnić w skrócie.

Przyroda. A przede wszystkim zwierzęta, dzikie i to na wyciągnięcie ręki. Codziennie widzieliśmy kangury jak skaczą niedaleko nas. To był stały element krajobrazu i jak danego dnia ich jeszcze nie widzieliśmy to zaczynaliśmy ich wypatrywać. I zawsze byly! I po tylu dniach ich widok nam sie jeszcze nie znudził bo to naprawdę pocieszne zwierzątka. Tak więc na tym wyjezdzie kangury a raczej jak to mowia Australijczycy Joeys rulez! A te pozostale niebezpieczne i jadowite ? Jak czlowiek sam sie gdzie głupio gdzies nie pcha to one wcale nie tesknia za widokiem czlowieka i staraja sie mu nie wchodzić w drogę. Nas jak sami czytaliście omijały szerokiem łukiem 🙂

Australiczycy. Co prawda mieliśmy styczność głownie z najstarszym pokoleniem (bo to głównie oni zwiedzaja głab kontynentu i spia na campingach) ale ich luz i towarzyskosc byla godna pozazdroszczenia. Wlasciwie nie zdazylo się aby nocujac na campingu obok nas nie zagadali jak minela noc, gdzie jedziemy, czy wszystko u nas w porządku czy nie bylo nam zimno ostatniej nocy, badz chociazby pozdrowili. I o ile nie przepadam za tzw. Small talk (czyli gadka o niczym) o tyle tutaj czulam ze nie robia tego bo tak wypada ale jest to po prostu ich sposób by nawiazac kontakt z drugim czlowiekiem i chociazby sie do siebie usmiechnac. No i czasami zażartowania z czegoś 😉

Czystość. Śmiało mogą konkurować w tej kategorii z Nową Zelandią. Toalety parkingowe, miejsca kampingowe, ulice wszystko czysciutkie. Jak widac da sie. U nas to standard nie do osiagniecia. Na przystankach piknikowych sa np. elektryczne grile udostepnione za darmo, ktore miasto codziennie szoruje aby byly czyste o poranku.

Tramwaj w Gold Coast

Nie było tłumu turystów. Pewnie to dlatego ze u nich jest zima (ostatnio bylismy w szczycie sezonu i byl dramat, wszystkie campingi przepełnione), ale tez dlatego ze niewielu decyduje sie jechac na outback. Bo boją sie pająków. A najbardziej jadowite tutaj pająki czyli redback i sydnejski funnel web sa wlasnie kolo miast (sprawdziłam jak wygladaja zeby nie podskakiwac na widok kazdego pająka – zdjecia pogladowe z internetu, nie spotkalismy zadnego z nich). W sumie najbardziej się tutaj przestraszyłam własnego cienia bo myślałam że to wąż a to był cień mojej ręki 😂

Redbacka łatwo poznac po czerwonej kresce na odwłoku i są dość małe
Ptasznik australijski (Sydney funnel web)

Tak jak po powrocie z Sydney czuliśmy ze nie udalo nam sie zobaczyc prawdziwej Australii tak teraz czujemy ze to co zobaczylismy to byl wlasciwy wstep do zobaczenia calej Australii. Tej najbardziej dzikiej czyli strony zachodniej i przede wszystkim północnej. Ale to juz będzie zupełnie inna historia 🙂 Nie mówimy zatem żegnaj Australio ale do kolejnego razu!

Ps. Na lotnisku tradycyjnie przy check- inie trafilismy na polaka z pochodzenia. Kolege Stanislawa choc na etykietce mial Stan. Pogawedzilismy troche, sprawdzil czy nie moze nam dac lepszych miejsc w samolocie i odprawil nam bagaze priorytetem. A na lotnisku w sklepiku obslugiwalama mnie pani Bogumila. Rodowita Łodzianka od 33 lat mieszkajaca w Australii 😉 A mówią ze tutaj mało Polaków mieszka 🙂

Ps2. Alkoholu w Australii nie można kupić w marketach ani w zwykłych sklepach. Nie ma również na stacjach benzynowych. Żeby kupić zwykłe piwo trzeba znaleźć sklep monopolowy. Zazwyczaj nazywają sie liquor lub Bws (Beer, whine, spirits). Podobno licencja na sprzedaz alkoholu jest bardzo droga i tylko najdroższe restauracje stać aby ją wykupić. Pozostałe restauracje żeby być konkurencyjne i mieć klientów prowadza politykę Bring Your Own czyli kliencie przynieś sobie własny alkohol ze sobą (taki skrot BYO jest wowczas na drzwiach restauracji a my spotkalismy sie z nim pierwszy raz przy zasadach rejsu :). Takie wino kładzie sie wówczas dumnie na stół a kelnerzy przynoszą do niego kieliszki. I wszyscy są szczęśliwi. Co ciekawe sklepy monopolowe są czesto umiejscawiane obok restauracji aby klient, ktoremu skonczylo sie wino mogł kupic kolejne i wrocic do restauracji. U nas to by sie chyba nie sprawdziło tzn. restauracje by nie zarobiły 🙂

A to moje ulubione piwo imbirowe ktore nie jest piwem ale napojem o smaku piwa z imbirem


Bangkok… i kłopotliwy durian :)

Słyszałam że Azja jest nie dla każdego turysty atrakcyjna. Oraz to ze na poczatek polecają Bangkok aby stopniowo wprowadzic turyste w azjatyckie klimaty. No i my przypadkowo własnie tutaj zaczynamy poznawać Azję. No to startujemy…

To co daje sie odczuc juz od pierwszych minut to klimat. Duszno, zarówno od rana jak i po zmroku. W ciągu dnia moze padać ale nawet jak nie pada to i tak wilgotnosc jest na poziomie 80% więc pot regularnie leje się z czoła. Co tu ukrywać klimat jest dosyć wymagający.

Metro – wszyscy ustawiaja sie grzecznie w kolejce do bramek, gdzie otworza się drzwi metra

Na pierwszy rzut oka widać duże zagęszczenie ludzi. Może to powoduja turyści ale samo miasto ma pare milionów mieszkańców wiec raczej wszędzie jest tlok. Na ulicach, na chodnikach, na targach, w metrze.

Ciekawa architektura. Spośród ciasno ulokowanych kamienic co rusz widać jakąś pagodę bądź ozdobny i w starym stylu budynek. Miedzy wysokimi, luksusowymi hotelami znajdują się ulice, w ktorej kazdy parter zamieniony jest na pracownie lub jakis wyspecjalizowany sklepik a jego wlasciciel powiekszyl sobie zaklad zajmujac czesc chodnika. Nam to troche przypominalo boczne uliczki w Palermo na Sycylii.

Znak dzielnicy chińskiej obok ktorej mieszkamy

Zabytki to obowiązkowo stare pałace królewskie i buddyjskie swiatynie. I wszystkie wygladają jakby luksusowo – elewacja jest zazwyczaj pozłacana lub wykafelkowana swiecidełkami, w srodku tez duzo zlota, jest dużo kwiatow badz malowidel na scianach. No i głowny element czyli posągi buddy. Złote (lub pozłacane), małe, średnie i ogromne, siedzące i leżące. Ich ilosc zdecydowanie przerasta mozliwosc przyjrzenia sie im wszystkim z nalezyta uwagą.

Recycling Budda – i reszta ciała

Świątynie z zewnatrz sa pilnowane przez posągi demonów lub chinskich wojownikow (podobno pochodza z czasow gdy Tajlandia handlowała z Chinami i byly uzywane jako balast na lodziach w drodze z Chin). Generalnie wszystkiego jest tutaj bardzo dużo, wszystko jest niesamowicie kolorowe i jest skupione na relatywnie małej przestrzeni. A zaraz po sasiedzku mieszka król w swoim pałacu (króla i jego zone czcza tutaj jak bóstwo – co pare kilometrow mozna spotkac jakis oltarzyk z ich podobiznami).

Z lewej ołtarzyk ze zdjęciem panującego króla

Aby wejsc na teren pałacu królewskiego wszyscy musza mieć zakryte nogi do kostek. Byłam na to przygotowana ale poniewaz moje leginsy grzały jak … to zakupilam gustowne spodnie, ktora są tam właśnie sprzedawane na tą okazję. Takie szarawary z podobiznami słonia. Trzeba przyznac ze sa bardzo przewiewne wiec chyba pojada ze mną do Wroclawia 🙂

Bangkok słynie również z najsmaczniejszej i urozmaiconej kuchni ulicznej. My podchodzimy do niej z dużą dawką nieśmiałości bo powrót już jutro a zemsta obcej flory bakteryjnej w trakcie kilkunastogodzinnego lotu byłaby bardzo kłopotliwa. Tomek i tak igra z losem bo zamówił sobie w samolocie posiłki Hindu (czyli piekące raz albo nawet dwa razy :).

No ale jednej rzeczy sobie nie mogliśmy odmówić i był to osławiony durian. Słyszelismy ze nie mozna go zabierac do hotelu bo strasznie smierdzi… ale nasz tak jakoś mocno nie smierdzial wiec go zabralismy 🙂

Zakup duriana. Dość drogi owoc. Za połowę już obranego owocu zapłacilismy 25 zl.

O tym ze jednak smierdzi przekonalismy sie otwierajac plecak w hotelu. Moze nie jest to az taki nieprzyjemny smrod jak opisują ale zapach jest dosyc intensywny i bardzo charakterystyczny. Przelozylismy go zatem do lodowki zeby zmniejszyć uwalnianie jego aromatów. Po 2 godzinach sprawdzilismy co tam slychac w lodówce i wspolnie doszlismy do wniosku ze trzeba go natychmiast zjesc aby pozbyc sie dowodów przestępstwa bo lodówka nie pachniała najlepiej. Smakował dobrze…choc wg mnie polskie truskawki w sezonie sa smaczniejsze od duriana. Najciekawszą mial konsystencje – troche dojrzałego banana, troche budyniowata. Nie zrobilismy zdjec bo akcja konsumpcji byla wykonanana w duzym pospiechu i na balkonie. No i po całej akcji pozostaly pestki…. ktore nadal smierdzialy. Postanowilismy je zamrozic zeby przetrwaly do rana zanim je wyrzucimy poza hotelem 🙂 I ciekawostka – durian jest podobno bardzo zdrowy, duzo mineralow i innych takich ale jego zwiazki siarkowe blokuja enzymy które trawią alkohol. Spozywanie alkoholu po durianie grozi uszkodzeniem watroby lub zatruciem alkoholowym. My nie piliśmy a i tak durian odbijał nam się w żoładku przez kolejne 3 godziny. No i na wszelki wypadek zostawilismy w pokoju napiwek dla sprzataczki za milczenie 🤓

Ps. Spimy w luksusowym hotelu Lebua at state tower (to tam krecili Kac Vagas w Bangkoku ze slynnym Sky Barem). Z luksusow najbardziej podoba nam sie sniadanie – wypas europejski lub kuchnia chinska, japonska lub inna azjatycka. Ja na przyklad jem tutaj na sniadanie pierozki chinskie zagryzane jakims smazonym grzybem i kielkami,do tego suszi i mala fritata. Nie mozna sie przejadac bo jest pozniej czesc na slodko- ciasteczka i egzotyczne owoce.

Ten usmażony wyglądający jak gałązka to grzybek enoki



Świątynia świtu Wat Arun… i nasz ulubieniec rambutan.

Do zobaczenia wszystkich najwazniejszych zabytków w Bangkoku została nam jeszcze tylko Świątynia Świtu czyli Wat Arun. Wybralismy sie tam stateczkiem, ktore dosyc czesto kursuja po rzece Menam. Wat Arun to najstarsza świątynia w Bangkoku i jedna z najladniejszych w Tajlandii. Jej podobizna jest tutaj na monetach 10 bahtowych (taki odpowiednik złotówki). Z daleka mozna ja rozpoznac po jednej dużej iglicy i 4 mniejszych wieżyczkach umiejscowionych wokół niej.

Prang czyli główna iglica
Po lewej prang a po prawej wieżyczka

Głowna iglica ma 6 poziomów do ktorych mozna dojsc ostrymi schodkami. Niestety jest obecnie w remoncie i mozna wejsc tylko do 2 poziomu. Z zewnatrz oblozona jest ceramika i kamieniami w ksztalcie kwiatków. Podtrzymywana jest przez kamiennych straznikow których rowniez mozna zobaczyc przy kazdym wejsciu i zejsciu z wiezy (a są ich 4).

Koło swiatyni znajduje się starszy kompleks budynków (albo po prostu ich nie remontowali jak dotąd) oraz funkcjonujaca swiatynia utrzymywana przez buddyjskich mnichów. Od dwoch dni obserwujemy rytuały ktore wyznawcy buddyjscy wykonuja w ich otoczeniu. Zawieszaja kwiatki przy statuach Buddy, święcą sobie głowe kwiatkami zamoczonymi w wodzie, bija w dzwony, opatulaja kolorowymi wstegami szpikulce. Zastanawiamy sie co oznaczal taki rytual, w ktorym trzesli pudelkami z patyczkami do momentu az jeden z nich nie wypadł. Nastepnie sprawdzali jego numer na tablicy co on oznaczał. No i nie wiemy czy to miała być wrózba czy może pokuta ?!

A na obiad dzisiaj jedliśmy Pad Thai. Jutro bedzie ruletka bo kupiłam do popicia wode kokosową, ktora jak sie okazalo składała sie w duzej mierze z kruszonego lodu a to najprostsza droga do zemsty … Khmera ? Wczoraj kupilismy czysta wode kokosowa i była pyszna. Podana w powloczce kokosowej, w ktorej sie znajduje naturalnie wewnątrz kokosa. I myślałam ze dzisiaj tez taka wlasnie podadzą.

Mozna sobie ogladac jak przygotowywane jest zamówione danie.
Wczorajsza woda z kokosa. Bezpieczna bo to sam naturalny sok. Ta wersja jest nawet lepsza niz ze skorupką kokosa bo lepiej sie chłodzi w lodówce.. a tą wydłubaną naturalną powłoczkę tez mozna zjesc (podobno bardzo zdrowa choć taka trochę bez smaku)

No ale hitem dzisiejszego dnia jest owoc rambutan. Sprobowalismy go wczoraj na sniadanie wraz z innymi owocami (byly longany czyli smocze oko, dragon fruit czyli smoczy owoc, liczi czy tez langstaty)
ale to rambutan nam smakowal najbardziej. Poza tym ma czadowy wyglad wiec dzisiaj kupilismy sobie prawie kilogram do zjedzenia.

Rambutan

Ps. Dzisiaj niedziela wiec bylam w katedrze katolickiej kolo naszego hotelu. Wygladala dosyc klasycznie, moglaby stac w kazdym innym europejskim państwie.

Ps2. Miało dzisiaj padać ale tylko pokropiło. Chmury przyszły ale deszczu nie przyniosły. Mamy dużo szczęścia z pogodą tutaj bo jest co prawda 35 stopni ale ani razu nas deszcz jeszcze nie zmoczył. Ostatnia szansa to jutro 🙂

Widok z naszego pokoju hotelowego