Kochana mamo, życzę Ci dużo uśmiechu i żadnych trosk na co dzień. Ten blog jest pisany dla Ciebie i z myślą o Tobie, abyś zawsze wiedziała co porabiam i nie martwiła się o mnie bo tutaj jest naprawdę bezpiecznie.
Archiwum miesiąca: maj 2019
Camping z kangurami :)
Dzisiaj mamy dzien transferowy i zmierzamy do miasta 1770 (to do niego przypłynął kpt. Cook w 1770 roku). Zdazylismy się jeszcze wieczorem przejsc słynna plazą Rainbow (jej nazwa w tlumaczeniu na polski to teczowa i pochodzi od tego, ze klify sa zbudowane z roznego rodzajow piasków : białego, zoltego i czarnego ).
Rankiem zahaczylismy od zatoke Tin Can Bay bo cos nam sie obilo o uszy, ze przyplywaja tam rano dzikie delfiny i mozna je karmic. Na karmienie co prawda nie zdazylismy (bylismy o 9 a karmienie jest o 8) ale delfiny nadal byly. Moze liczyly ze ten tlumek ludzi jeszcze cos podrzuci do jedzenia. W dodatku jakas delfinia para nie przyjmujaca sie ludzka publicznoscia pracowala nad przedluzeniem gatunku 🙂
Po poludniu dojechalismy do miasta 1770. Mieli akurat festyn z okazji przyplyniecia Cooka do Australi (a bylo to 24.05 z tym ze swietuja 3 dni:) ale nie skorzystalismy bo zaplacenie 100 zl za mozliwosc przejscia miedzy festynowymi budkami wydawala nam sie zdecydowanie wygórowana
No i hit dzisiejszego dnia. Spimy na campingu w Horizons Kangaroo, gdzie chodza sobie między nami dzikie szare kangury. Oswojone z ludzmi wiec mozna je nawet poglaskac. Moga byc… ale moze ich tez tam danego dnia nie byc. Tego nie wie nikt nawet prowadzacy ten kamping Australijczyk. Zajmuje sie on zranionymi kangurami po wypadku i potem same do niego wracaja. Zdecydowanie te co tam akurat spotkalismy czuly sie jak u siebie w domu…
Właściciel opowiedział nam że uratowal ponad setki kangurow i ze wszyscy kochaja kangury tylko nie Australijczycy. A jak placilam za kamping to malo co nie dostalam zawalu bo wlasnie lądowała mu na ramieniu biala papuga kakadu. Lądowała parę centymetrów nad moją głową. Widać ze kochaja go tutaj nie tylko kangury…
A jeden z „naszych” kangurów (bo pilnowaly nam namiotu do naszego powrotu) okazala się być mamą z małym kangurkiem w torbie. Strasznie się tam kokosił i odwaznie wystawial jedynie głowkę.
Najlepszy camping ever! Zostajemy tu na drugą noc 🙂 Kangury to najmniej uciazliwe zwierzece sasiedztwo jakie dotychczas mielismy na campingu. Chodza spac o zmroku, nie halasuja, nie sepia jedzenia (a nawet specjalnie zjedlismy w miescie zeby im nie robic smaka bo powinny jesc tylko trawe). Najgorsze sasiedztwo przezylismy wczoraj – przyjechali lokalsi na weekend, rozbili sie obok nas i do 4 nad ranem leciala glosna muzyka z samochodu. A dzisiaj tylko my, francuzi w obozowej kuchni i cwierkanie swierszczy 🙂 Miła odmiana.
Ps. Z zycia obozowicza. Robimy sie coraz bardziej wygodni i zakupilismy sobie… tadada… dwa krzesla. Jedno niebieskie a drugie zielone zeby sie nie myliły. Hitem zeszlych wakacji byla lodowka która juz obecnie na stale trafila do naszego wyposazenia „minimum”. Teraz czuje ze dolaczą do niej rowniez krzesła… Szkoda tylko ze nie bedziemy mogli ich zabrac ze soba …. Zdjecia krzesel wkrótce 🙂
Ps2. W Australii mozna kupic jogurt wraz z łyczeczka. Łyczeczka jest skladana i znajduje sie pod pokrywką jogurtu. Jak ktos nie ma ze soba lyzki to jest to super rozwiazanie (my akurat zawsze mamy, nawet kilka bo zabieramy ze soba jednorazowe z samolotow, a na Hawajach to nawet kupilismy 2 eleganckie, nowe łyżki biwakowe).
Wielka rafa koralowa (Great Barrier Reef) – Lady Musgrave (z nowości 1 mały rekin)
Będąc na wschodnim wybrzeżu Australii karygodne byłoby nie zobaczyć wielkiej rafy koralowej. To najwieksza rafa koralowa na swiecie, ktora podobno widac nawet z kosmosu. No i to tutaj mieszka rybka Nemo.
Rafa jest ogromna i ciągnie się przez ponad 2300 km. Niestety nie jest dostepna przy brzegu i zazwyczaj jest oddalona od kilkunastu do kilkudziesięciu kilometrow od wybrzeza. Tak wiec zawsze trzeba do niej doplynac łodką.
My wybralismy sobie do zobaczenia kawałek rafy w okolicy wysepki Lady Musgrave. To praktycznie najbliszy spot do snorkelowania jadac z poludnia. Od kilkunastu lat rafa obumiera (co widac po bieleniu sie koralowców) z powodu ocieplenia wód oceanu, ktore jest skutkiem globalnego ocieplenia i dlatego rafa poludniowa jest ladniejsza od centralnej bo ma zimniejsze wody ( ladna jest rowniez polnocna ale tam nie mamy szansy dotrzec w te wakacje). Jak zobaczylismy pozniej rowniez poludniowa rafa praktycznie umiera.. wiekszosc korali jest biała.
Statek z portu 1770 plynie do Lady Musgrave okolo 2 godziny. Na statku oprocz nas okolo 40 turystow w przewazajacej czesci w wieku emerytalnym. Poczulismy sie zatem dosyc mlodo. Po doplynieciu do wyspy zostawiono mlodsza czesc na snoorkelowanie (zalapalismy sie ) a emerytow wyslali na przejazdzke lodzia ze szklanym dnem i zwiedzanie wyspy.
My dostalismy sprzet do snoorkelingu i przez 1,5 godziny ogladalismy sobie rafe koralową, a na niej rybki, zolwie i … rekina. Tomek go widzial zaraz na poczatku ale jak zaczal nastawiac goPro to mu zwial. Mi pod koniec plywania pokazywali go w wodzie inni snorkelujacy… ale ja tam nic nie widzialam. Moze dlatego ze plywal przy dnie i choc woda byla przezroczysta to jednak 7 metrow. Najlepszym moim doswiadczeniem tego dnia bylo jak podplynal do mnie zolwik i przez chwile plywal ze mną. Zazwyczaj to my je scigalismy a one uciekaly. Bylo ich tam calkiem sporo bo koral kolo ktorego plywalismy nazywaja stacja obslugowa zolwi. Zolwie tam przyplywaja jak do SPA gdzie małe rybki czyszcza je z pasozytow. Spotkalismy tam wiec kilka zolwi… a spotkania z nimi nadal nas bardzo cieszą!
W polowie dnia nastapila zmiana grup i my pojechalismy na wyspe a emeryci poszli do wody. Wlasciwie to nie wiemy ilu sie zdecydowalo bo jak wrocilismy z wyspy to juz wszyscy byli przebrani. A sama wyspa jest niezamieszkana. Mozna by tam krecic Cast away2. Jest mozliwosc przenocowania na tej bezludnej wyspie ale nie udalo nam sie dogadac z przewoznikiem. Chcial bysmy zaplacili cene 2 wycieczek za przywiezienie i odwiezienie nas z wyspy. W dodatku jak pogoda sie pogorszy to moga w ogole nie przyplynac po nas. A sama wyspa jest zajeta przez setki czarnych rybitew (black noddies) wiec to byloby wyzwanie uniknac bombardowania z gory. Generalnie i tak bylo pięknie !
Ps. Dzisiaj na naszym kampingu jest tlum turystow i jak wrocilismy z rafy to tylko kilka kangurow chylkiem przebiegala przez kamping na posesje wlasciciela.
Ps2. Lady Musgrave to park narodowy wiec nie moglismy puscic Bronka. Zdjecie poczatkowe jest zaczerpniete z momentsjournal.com by pokazac otoczenie w ktorym snorkelowalismy.
Ps3. Na wyspie rosna drzewa Pisonias, ktore sa ptakożerne. Tzn. maja czasami bardzo ciasno ułożone gałęzie. Jezeli pechowo ptak usiądzie właśnie na tych gałęziach (a buduje na tym drzewie swoje gniazdo wiec ma duze szanse) to juz nie może się wydostać i ptaszek ginie! Drzewo co prawda go nie pożera ale wykorzystuje jego zwłoki do użyznienia ziemi na ktorej rosnie. Taka podobno symbioza (slaba dla tego jednego ptaka ale dla całej populacji ptaków do zaakceptowania)
Capricorn Cave
A my zmierzamy do ostatniego przystanku na wschodnim wybrzezu – Arlie Beach – skad ruszymy jachtem w dwudniowy rejs po wyspach Whitsundays. Tam pozegnamy sie z Wielką Rafą Koralowa i zaczniemy powoli wracać starajac sie wjechać nieco w głąb kontynentu. Dzisiaj dotarlismy nieco powyzej miasta Rockhampton, gdzie jak sie okazalo sa atrakcyjne jaskinie do zobaczenia.
Te jaskinie to wapienne jaskinie Capricorn, które powstaly z koralu i maja bardzo ladny bezowy kolor. Jaskinie sa w posiadaniu prywatnym z czym wiaze sie ciekawa historia. Ich odkrywca, ktory byl holenderskim emigrantem, odkryl je przypadkowo i przez dwa lata samodzielnie je eksplorowal nie mowiac o tym nikomu. Potem skorzystal z owczesnego prawa australijskiego, ktore pozwalalo kupic ziemie niczyja po wczesniejszej wycenie jej wartosci. Podobno tak sprytnie wyznaczyl dzialke ze po obejsciu jej 1/3 wielkosci rzeczoznawca byl juz dostatecznie zmeczony a że nie zobaczyl niczego interesujacego wycenil dzialke na 4 dolary. Po korzystnym zakupie holender ujawnil jaskinie i do dnia dzisiejszego mozna je zwiedzac.
Jedna z najwiekszych grot – nazwana katedralna – to obecnie modne miejsce ślubów. Odpowiednio oswietlone, z idealną akustyką (glos slychac jednakowo z kazdego miejsca, odbywaja sie tam rowniez przedstawienia operowe), ozdobione swiecami i kwiatami stanowi bardzo romantyczne okolicznosci do powiedzenia sobie „tak”. Dla turystow puszczaja natomiast muzyke ( Halleluja ze shreka) i tworza odpowiedni nastroj zapalajac i gaszac oswietlenia. Jest tez minuta w calkowitej ciemnosci, do ktorej oczy powinny sie po jakims czasie przywyczaic. Chyba mielismy ja jednak za malo czasu na to.
Na koniec zwiedzania wychodzi sie z jaskini waskim labiryntem i wiszacymi mostkami. Jedną z ciekawostek sa rowniez mieszkajace tam nietoperze – dwa gatunki malych ktore sie zywia owadami, i jeden wiekszy ( wielkosci szczura i to bez rozlozonych skrzydel) ktory zywi sie mniejszymi nietoperzami. My widzielismy i przede wszystkim slyszelismy tylko te małe. No i chodzac po jaskini chodzi sie po odchodach nietoperzy – w przeszłosci bardzo cenny nawoz ktory sprzedawano, dzisiaj calkiem niezle ubity przez tysiace turystow.
Ps. Dzisiaj spimy na campingu St. Lawrence czyli sw. Wawrzynca przy starym torze wyscigow konnych i nieopodal bagien Wetland
Poranna kawa z kangurami
Spanie na kampingach, szczególnie tych nie komercyjnych (czyli takich prostych bądź dalej od cywilizacji) ma dużo zalet. Na przykład dzisiaj przy porannej kawie na łączke obok nas przybiegła cala kangurza rodzina. Tym razem były to całkowicie dzikie kangury, szare, duże większe od tych co do tej pory spotkaliśmy, do których próba zbliżenia kończyła się ich ucieczką. Do akcji specjalnej wkroczył zatem Bronek. Jest on mały wiec nie jest on mocno widoczny z daleka natomiast generuje specyficzny dźwięk mi osobiście przypominający rój much lub os. Kangury w pierwszym momencie tez nie wiedziały co na ten temat myślec. Początkowo siedziały wpatrzone w niego, potem ojciec rodziny przybrał postawę obronna i w gotowości do akcji czekał na rozwój wydarzeń. W końcu chyba sobie nie wyrobiły zdania na temat drona i na wszelki wypadek postanowiły przekicać do bezpiecznejszego miejsca. A oto efekt dzisiejszej sesji fotograficznej.
Po południu dotarlismy do miasteczka Arlie Beach. Ma piękną marinę i całe jest w klimacie nadmorskiego kurortu. I chociaz tutaj sie wlasnie zaczyna zima nadal jest duzo turystow. Ale w koncu to stad zaczynaja sie rejsy na podobno najpiekniejsza plaze w Australii – Heaven beach.
Ps.1. A to zdjecie naszych nowych nabytków obozowych – 2 krzesła, 2 łyzki i jedna miska 🙂
Ps.2. W Australii w markecie mozna zakupic juz ugotowane ziemniaki, z maslem i pietruszka. Przez uzyciem polecaja je odgrzac w mikrofali 🙂
Ps.3. Gdyby Kubie sie zniszczyło didgeridoo to stad wysylaja na caly swiat bezplatnie (didgerido to w końcu instrument Aborygenów).
Uwaga: Jutrzejszego wpisu (30.05) nie bedzie bo bedziemy na rejsie. Watpliwe by był tam zasięg i dostepny internet 😉 Kolejny wpis opisujacy rejs pojawi sie zatem dopiero 31.05.
Ps.4 News z ostatniej chwili- juz jestesmy zaokretowani