Archiwum miesiąca: maj 2019

Diamonds Heads & Hanauma Bay

Jako że jutro zmieniamy wyspę musieliśmy przyspieszyć nieco zwiedzanie Oahu. Jedną z rzeczy, która należy spróbować w Honolulu, to Udon czyli japoński makaron wyrabiany ręcznie na oczach klientów. Jako ze mieszkamy obok tej bardzo popularnej restauracji i nie chcialo nam sie stac do niej w kolejce nigdy wczesniej (a stoi sie czasami godzine) nadarzyla sie dzisiaj okazja ze nie było kolejki. Bo byla dopiero 7 rano. Wstapilismy zatem na rosol ze slynnym makaronem… no i nie wiem skad ta fascynacja tym daniem. Fakt ze tanio – spora miska rosolu z makaronem to 3,75 usd i do tego mozna dobrac cos zapiekanego w tempurze za 1,5 -2 dolary. Ale oprocz ceny nic nadzwyczajnego…

Kake Udon
Marakume Udon w Honolulu
Tempura czyli roznosci smazone w ciescie nalesnikowym

To danie rowniez dobrze podsumowuje nasze dotychczasowe obiady. Wszystkie w stylu azjatyckim, zazwyczaj z marynowanym imbirem, czasami sushi ( ja bo Tomek nie jest fanem). Na tej wyspie jest więcej Japończyków niż Amerykanów wiec kuchnia azjatycka jest tutaj łatwo dostępna i w miarę tania.

Dzisiaj w planach byl krotki trekking na krawędz wygasłego wulkanu Diamond Heads. Trochę sie martwilismy ze Udon o poranku będzie nam ciążył w żołądkach ale na szczęscie to był krótki szlak. W dodatku pełen ludzi bo jest dosyć blisko Honolulu i nie wymaga specjalnej kondycji. Nawet sandalki załozylam zakladajac ze nie moze byc ambitny. A zobaczcie jakimi samochodami przyjezdzali turystysci na poczatek szlaku

Diamon Heads – dojazd do parkingu w kalderze krateru

Na tą okazję aparat fotograficzny zostal w hotelu a w podroz zabralismy Go pro i Bronka. Niestety Bronek mial pecha bo na tym terenie nisko lataly helikopery i loty dronem byly zakazane.

A to juz widok z krawedzi Diamond Head
Zejscie/wejscie krawedzia kaldery wulkanu

Po południu pojechalismy do zatoki Hanauma, ktora z uwagi na wystepujaca tam rafę koralową jest parkiem stanowym – czyli bezahlen za wstep. Przed wejsciem na plaze obowiazkowo trzeba obejrzec 10 minutowy film o tym jak powinno sie zachowywac na rafie. A potem mozna wypozyczyc sprzet do snurkelingu i ogladac rybki do woli. Pobylismy sobie tam ze dwie godziny ale jak na pierwszy raz to przewidujemy ze spanie na plecach bedzie lekko problematyczne. Bronek ponownie mial pecha bo pomimo pozwolenia na jego uzycie byl zbyt duzy wiatr zeby go bezpiecznie wypusic. Ale filmy podwodne jakies już są… choć są zbyt duże żeby je wrzucic na bloga. A my pomimo tylu sprzetow zabranych ze sobą komputera przy sobie nie mamy 🙂

Rybka 🙂

No i w końcu pojawiły sie jakieś zwierzątka. Najpierw drogę zagrodziła nam mangusta indyjska (choc jakis Japonczyk twierdzil ze to wiewiórka :). Podobno przywiezli je na wyspy celowo aby zajela sie szczurami. Niestety mangusta to zwierze dzienne i nie poluje w nocy gdy wychodza szczury wiec obecnie Hawaje maja problem i ze szczurami i z mangustami.

Potem przyłaczyła sie do nas para dziwnych ptaszków z czerwonymi czubami.

Jakiś ptaszek… ale jaki ?

A na koniec dołączyły jakieś mini czaple…

Tak miło spędzony dzień trzeba było jakoś uczcić wiec zakupiliśmy Shave Ice czyli loda oblepionego mielonymi kostkami lodu i polanego prawdziwymi sokami owocowymi z mango i anansa. Naprawdę pycha. My ledwo zjedlismy jedną porcję na spółkę ale wszyscy tutaj brali po jednym na głowę!

Wyspa Kauai

Hawaje to 8 wysp, z czego dostepnych dla turystow jest 6. Pozostale dwie są podobno w prywatnych rękach. My wybralismy sobie 3 z nich : Oahu (to ta z Honolulu), Kauai (na ktorej wlasnie jesteśmy) i Maui (gdzie podobno sa najladniejsze plaze… sprawdzimy;)

Kauai to najdziksza wyspa z tej kolekcji, z najwieksza liczba opadów w ciągu roku na świecie. To tutaj krecili Jurrasic Park, serial Lost i inne holywodzkie filmy gdzie glowna rolę odgrywa dzika i bujna przyroda. Prognozy nam nie sprzyjaja bo ma lać (cóż za zaskoczenie ;)… ale to dopiero jutro a namiocik juz postawiony.

To tutaj postanowilismy wyslac w dziewiczy lot naszego Bronka. Piekna szeroka plaza z oceanem i falami…a za rogiem baza rakietowa wojsk USA. Gorzej nie moglismy wybrac… to jedyne miejsce gdzie nie tylko loty sa zabronione ale w dodatku samo oprogramowanie blokuje mozliwosc wystartowania drona. Ale co to dla nas … wszystko da sie obejsc. Wtedy jeszcze nie wiedzielismy ze latamy przy bazie rakietowej. Polecial… i nawet wrocil. Ale i tak byla kara bo slonce swiecilo tak ostro ze myslac ze nagrywamy film… nie wlaczyl sie start nagrywania. Szlak! Na pamiatke zostalo nam tylko kilka zdjec. No ale jaka piekna ta plaza sami spójrzcie. Że tez wojsko zawsze musi sie ulokowac koło tak atrakcyjniejszych miejscówek!

created by dji camera
created by dji camera

Wyspa Kauai od samego poczatku robi niezłe wrazenie. Klify obrośnięte bujna zielenia, dziko rosnące kwiaty. Podoba mi się tu! Do Oahu musielismy sie troche przekonac. Bo zaczelismy od najbrzydszego miejsca na wyspie czyli okolicy lotniska gdzie schodza sie 3 autostrady. Potem jest juz tylko lepiej. Im dalej od Honololu tym piekniej. Ale nawet samo Hanololu zaczelo nam sie podobac. Przede wszystkim czuje sie tutaj duży luz na ulicach… wszyscy chodza w spodenkach niezaleznie od wieku. A na tarasach rosna sobie storczyki.

Kanion Weimea

Ale wracając do Kauai. Nocujemy na kampingu niedaleko kanionu Wimea. Kanion wyglada jak młodszy brat Wielkiego Kanionu z Californii. I chodziła po nim mini kózka. Wszystkie spotkane zwierzeta sa tutaj jakby zminiaturyzowane : mini gołebie, mini czaple, mini kozy… tylko karalucha widzieliśmy wielkiego (wielkosci dwoch palców).

A na kampingu pilnuja nas koguty i kury. Bedziemy mogli powiedziec ze chodzilismy spac z kurami 😉

Ps. Juz wiemy jak sie nazywal ptaszek z czerwonym czubem – red-crested cardinal czyli kardynał z czerwonym grzebieniem.  A przy kanionie spiewaly sobie kosogłosy:)  Oba gatunki nie sa natywne tylko sprowadzone z Ameryk. A koguty zaczeły piać od godziny piatej i tak przez najblizsze 2 godziny 😀

Ps2. Jest tu problem z zasiegiem wiec moze sie pojawic 1-2 dniowa przerwa w wpisach na blogu.

Koke state park – Pihea trail (16 km, w tym 4 km na pace samochodu)

No to w końcu nastał czas na pierwszy prawdziwy trekking. I to w dodatku przez las deszczowy. Początek szlaku to punkt widokowy na klify Na Pali (dosyć charakterystyczne wyzłobione zielone klify wchodzace do oceanu). Niestety bylismy w chmurze i zbyt wiele nie bylo widac. Poszlismy wiec dalej. Bedziemy je probowac zobaczyc z innych szlakow bo to zawsze loteria z tymi chmurami.

Na pali

A dalej to jak sie okazało walka o zycie. Wyślizgana przez wode skala albo bloto po kostki. Obydwa warianty slabo sprzyjaly przy zejściu w dół granią. Do tego doszly konary drzew i kazdy krok wymagal uwagi i skupienia.

Na szczescie po 1,25 mili (to bylo nasze najwolniejsze 2 km w zyciu) trasa sie wypłaszczyła i pojawily sie nawet podesty. Co prawda czasami zmurszale i ladowalo sie w nich w kałuzy ale w porownaniu do pierwszego odcinka byl to dosyc relaksujacy kawalek.

Zreszta metoda na zmurszale podesty byla opracowana – puscic Tomka przodem, zachować bezpieczna odleglosc jednego podestu i gdy slyszalam chlupot jego stop to skupic sie na przejsciu danego odcinka. Jedynym wiekszym wyzwaniem okazal sie strumien – niezbyt szeroki ale z dosyc wartkim nurtem. Tomek ma dlugie nogi wiec na luziku go przechodzil. Dla mnie to było jednak wyzwanie. Ale w drodze powrotnej mialam juz opracowany system ułatwień – 2 konary do ręki i heja;)

No i w koncu osiągneliśmy nasz cel – Kilohana lookout. Najpierw radosc ze dotarlismy, pozniej smutek bo niczego nie bylo widac. Znowu bylismy z chmurach. Za to droga przez las deszczowy byla naprawde piekna, dzikie krzewy wygladajace jak miniaturowe bananowce, paprocie, omszale drzewa wiec i tak bylo warto. 

To byl nasz cel – punkt widokowy- podobno widac z niego doline… podobno 🙂

W drodze powrotnej zgarneli nas Amerykanie jadacy pickupem. Pierwszy raz jechalam na pace – dobry widok tylko troche trzesie. Pozegnali nas mowiac „ Auf widersehen”. Chyba nie maja tu zbyt duzej stycznosci z Polakami.

Zjezdzalismy dolina i krajobraz zaczal przypominac ten w Europie. Drzewa iglaste, znajome kwiatki i nawet dzika jeżyna kwitła. Dosyc ciekawe jest widziec jednoczesnie wiosne i jesien. Jedne rosliny wypuszczaja pąki a zaraz obok leca zolte liscie z drzew. Najciekawsze byly jednak rosliny, ktorych paki lisci wygladaly jak kwiatki. Nabrałam się na to kilka razy!

Ten czerwony kwiatek to mlode listki

Zabralismy sie z Amerykanami samochodem na ostatnim odcinku trasy gdzie pojawila sie juz droga bo mialo nas tego dnia jeszcze  czekac  6 km po samochod. Ale sie troche rozleniwilismy i zlapalismy stopa. A wlasciciwie to Tomek zatrzymal dwie mlode japonki. Caly czas sie chichraly i wydawaly jeki podziwu jak cokolwiek mijalismy. Ale byly bardzo sympatyczne.

Ps. Jutro w planie kolejny szlak z szansa na zobaczenie klifow Na Pali. Z szansa bo jak beda chmury to sie nic nie zobaczy.

Na Pali – Awa’awapuhi Trail (11 km)

Dzisiejszy szlak ma nas zaprowadzic do krawedzi z ktorej jest ladny widok na klify Na Pali. To musi byc ladny szlak bo juz o 7 rano na parkingu stalo z 10 samochodow (prawie same terenowe). Wczoraj bylismy na szlaku sami(?!) a szlak byl niesamowity wiec oczekiwania zdecydowanie wzrosły. Niestety poczatek szlaku nie byl zachecajacy i wygladal jak trasa runmagedonu. Glownie bloto, konary drzew .. i znowu błoto. Wlasciciwe szlak wygladal jak taki zwykly szlak w tatrach… tyle ze wszedzie bylo błoto.

I dylemat – lepiej obejsc glowny nurt błota z prawej czy lewej strony ?

No nic. Pomyslelismy ze nie ma co sie zrażać takim poczatkiem, moze pozniej bedzie ladniej, bardziej dziko czy cokolwiek… i za tą płonną nadzieją doszliśmy do punktu koncowego. Ale tam w koncu zobaczylismy z bliska Na Pali. Ten widok faktycznie wynagradza malą atrakcyjnosc calego szlaku.

Bylo tak pieknie ze Tomek postanowil przeleciec Bronkiem okolice choc to byl park stanowy i Bronki nie sa tu mile widziane. Wazne znaczenie mial tu fakt, ze jak przybilismy do Vista point to stal wlasnie przygotowany do lotu identyczny dron tylko ze czarny. Po wymianie uprzejmosci z jego wlascicielem Tomek sie sprezyl i pierwszy wystartowal Bronka. W trakcie drugiego lotu przezylismy chwile grozy bo sie okazalo ze wlozylismy nie naladowaną baterie (musiala cos nie stykac w trakcie ladowania bo pozostale… te co zostaly w samochodzie… byly naladowane prawidlowo). Efekt byl wiec taki ze po wyslaniu Bronka za chmure ( ktora wlasnie nadciagnela na nasz odcinek Na Pali) wlaczyl sie alarm ze bateria jest wyczerpana wiec nakazalismy mu natychmiastowy powrot do domu i zacisnelismy kciuki aby starczylo mu sil na powrót. Uff, starczyło 😉 Moral jest taki aby sprawdzac kazdorazowo baterie przed kazdym lotem. Obecnie nie mamy mozliwosci wrzucenia filmow ale moze nadarzy sie niebawem okazja…:)

Ten w bialej koszulce po lewej to Tomek… a ta para na ciemno po środku to konkurenci z czarnym kuzynem Bronka 😉

Ps. A w trakcie popoludniowej jazdy na plaze zahaczylismy o plantacje papaji. Byla pyszna. Nie ma to jak swiezy owoc bezposrednio z drzewa 😉

Plantacja papaji

Ps2. Wrocilismy na plaze kolo bazy rakietowej bo byla ladna. Tomek poplywal pomimo duzych fal a ja sie wykapalam wchodzac po kostki.

To kropka w centrum to Tomek
A ja stałam tzn. leżałam na straży 🙂

Plantacja kawy

Ostatnim trekkingiem na wyspie Kauai mial byc Kalalau trail. To podobno jedna z najpiekniejszych tras pieszych na świecie bo idaca u podnóża a pózniej zboczem klifów Na Pali. Niestety ulewne deszcze w zeszlym roku spodowodowaly zamkniecie tej trasy i udostępniane byly tylko pierwsze 2 mile szlaku. Pech chciał ze ulewne deszcze w pazdzierniku spowodowaly również zamkniecie drogi ktora prowadzila na poczatek szlaku (oraz do naszego ostatniego kempingu) wiec nieplanowo zatrzymalismy sie w zatoce Hanalei. Jak sie okazalo to byla wlasnie ta zatoka, ktora powinna byc widoczna z naszego pierwszego trekkingu. Poszlismy zatem cos zjesc i sie wykapac, bo to pierwsza plaza na ktorej nie bylo fal a woda cieplutka jak marzenie.

Wokól domu jest zazwyczaj ogrod z przystrzyzona trawa i palmy kokosowe.

Jako ze była dopiero połowa dnia przełkneliśmy szybko gorycz porażki ze nie bedzie nam dane dotknac szlaku Kalalau trail i postanowilismy pojechac na plantację kawy. Pojechalismy zatem do Kauai Coffee Company.

Ta 5000 akr-owa farma była poczatkowo plantacją trzciny cukrowej. Po 100 latach jest uprawy zadecydowano o rozszerzeniu asortymentu o kawę i obecnie to kawa jest tu głownie uprawiana rosliną. A znajduje sie tutaj ponad 4 milony drzewek kawowych. To najwieksza plantacja kawy w Stanach Zjednoczonych.

Drzewka kawowe

Z daleka takie drzewko wyglada jak krzak porzeczki. Zazwyczaj ma białe kwiatki a owoce w zaleznosci od okresu dojrzewania są zielone, pozniej zolte i na koncu czerwone – w tym etapie sa najczesciej zrywane. A jak nie zostana zerwane na krzaku zostaja takie czarne, uschniete.

Na tej plantacji wykonywany jest pełen proces tworzenia kawy – od jej wzrostu, plukania, selekcji, suszenia po odpowiednie prazenie. My przyjechalismy za pozno aby odbyc caly tour po farmie wiec przeszlismy sie krotkim szlakiem edukacyjnym. I tak ponizej mamy: maszyne sluzaca do zbierania owoców oraz suszenie ziaren.

A tak wyglada trzcina cukrowa… na dole podobna do bambusa 🙂

Najwazniejsze jednak ze zdazylismy na degustacje 5 gatunkow kawy, ktore tutaj rosną. Najbardziej smakowala nam kawa Peaberry ktora nie jest konkretnym gatunkiem kawy (z tych 5 gatunków) ale ktora powstaje z ziaren, ktore zamiast dwoch połowek w ziarnie maja tylko jedno okragle ziarenko. Ciekawe ze daje to troche inny smak kawie. Ale wszystkie gatunki kawy nam smakowaly- zero kwasowosci, mozna je pic zdecydowanie bez mleka. Jako ze plantacje juz zamykano dla zwiedzajacych pan przyniosl bo duzym kubku i kazal sobie nalac kawy na wynos. A calosc atrakcji byla za darmo! Kazdy zwiedzajacy Kauai powinien tu zajrzec bo naprawde warto.

Ps. Dzisiaj jest nasz ostatni nocleg na wyspie Kauai. Juz wiemy ze dzikie kury i koguty to nie wybryk parku stanowego Koke ale dosyc powszechne zjawisko. Na dzisiejszym campingu tez mamy za sasiada koguta i 3 kurki. Sa dwie teorie skad sie wziely. Pierwsza jest taka ze wypuszczono je na wolnosc gdy zrezygnowano z walki kogutów (nie tlumaczy ona skad sie wziely kury). Druga teoria mowi ze sie same uwolnily jak przyszedl huragan. Faktem jest ze są dzikie i są wszedzie, nawet na szlaku w lesie deszczowym bylo slychac pianie koguta.

Ps2. Nocujemy dzisiaj na campingu Lydgate obok lokalsów. Wlasnie sie naparzały dwie mlode Hawajki ku uciesze calej rodziny i nawet chcialam im zrobic zdjecie, ale nie zdazylam z ujeciem. Po godzinie przyszła jedna z nich pytajac czy robilam zdjecie i ze chciałaby je na pamiatke. Niestety musialam ja zmartwic ze nie zdazylam ujac jak tarzaja sie po ziemi. Usmiechnela sie z lekkim rozczarowaniem i wowczas to ja oniemiałam w lekkim szoku. Bo wszystkie przednie zęby miała spiłowane w trójkąty! Niesamowity widok 🙂

Już po bójce… Pokonana to chyba ta na ziemi ?