Fraser Island to najwieksza na swiecie wyspa zlozona jedynie z piasku. Jej linia brzegowa jest rowna 75 mil stad plaza wokol całej wyspy nazywa sie 75 miles beach i przede wszystkim jezdzi sie nią samochodami. Oczywiscie terenowymi. Wlasciwie to zadnym innym nie ma sensu sie tutaj dostawac bo na wyspie nie ma ani jednej drogi utwardzonej. Pełen off ride.
Wyspę zamieszkuje od zawsze plemie Butchulla. Dzięki temu ze zyja zgodnie z 3 swoimi prawami wyspa zachowala nieskazitelnie czyste potoki, krystaliczne jeziora i dzikie lasy deszczowe. A te 3 prawa ludu Butchulla to:
- Cokolwiek jest dobre dla ziemi ma pierwszeństwo ( i na przyklad nie poluja na nic, co o wlasnych silach nie mogloby sie wydostac z tej wyspy by chronic naturalne zasoby tej wyspy) -zyjace wiec tam psy dingo sa wg tego prawa chronione jako naturalny element ekosystemu. Lub nie kapia sie w potokach, uzywajac ich jedynie do obrzedow np. kapia w nim dziecko zaraz po urodzeniu ( podobno woda w nich jest tak czysta ze moga to robic bezpiecznie)
- Jezeli masz dużo musisz sie podzielić z innymi
- Nie bierz badz nie dotykaj niczego, co nie jest twoją własnością.
Przetrwali do dzisiaj i 3 paski ktore maluja na skorze oznaczaja wlasnie te 3 prawa.
Wyspa Fraser to rowniez jedno z nielicznych miejsc na świecie, gdzie żyją dziko psy dingo. Podobno jest ich okolo 200. I nie sa to przyjazne pieski ale dzikie zwierzeta, ktore są tutaj na szczycie lancucha pokarmowego. Z tego powodu turysci musza przestrzegac reguly, zeby nie zabierac zywnosci ze soba tylko ja przechowywac w specjalnym pojemnikach.
Troche przypominalo to zasady dotyczace niedzwiedzi w Yellowstone ale rowniez same zasady bezpieczenstwa przy spotkaniu oko w oko z dingo byly zblizone: chodzic w grupach, przy spotkaniu nie uciekac i nie wykonywac zadnych przyjaznych gestow, stac w miejscu aby dingo sie znudzil i sobie odszedl, a jak zaatakuje to wowczas walczyc. Z opisu zachowania bardziej przypominaja wilki natomiast z wygladu… mi przypominaly kojota. Spotkalismy jednego mlodego dingo przy przejezdzie plażą 75 miles beach, jakis taki wychudzony byl biedak. My sporzelismy na niego, on na samochod …i pojechalismy dalej.
Najladniejszym miejscem na wyspie jest jezioro McKenziie. Takie z krystaliczną (dosłownie) woda i bielutkim piaskiem. Woda w jeziorze jest słodka i pochodzi z deszczu wiec sa bardzo regorystyczne zasady korzystania z jeziora. Nie mozna m.in stosowac olejkow do opalania bo wszystko co dostanie sie do jeziora bedzie tam przez wiele lat. Po prostu nie ma odplywu. Niesamowite wrazenie robi widok dna z bialego piasku ktore nagle zaczyna byc bardzo glebokie. Jezioro ma 60 m glebokosci.
Druga atrakcją na wyspie jest spacer po lesie deszczowym. Troche innym niz na hawajach (tam bylo duzo paproci i dzikich bananowcow) a tu były glownie palmy i wysokie drzewa owiniete lianami ( te liany to pasozyty ). I byly jeszcze krystaliczne czyste potoki z bialym piaskiem na dnie. No wiec idziemy sobie tym lasem deszczowym i podziwiamy otoczenie az tu nagle patrzymy wąż wyleguje sie na skałce. Raczej sie nie wygrzewal bo wlasnie zaczelo padac no ale to chyba czeste w lasach deszczowych. Musze powiedziec ze bardzo docierpliwie zniósł grupe 10 osob robiaca mu zdjecia. Sprawdzilismy pozniej co to byl za waz – to byl pyton dywanowy (i mial piekne wzory na skórce). Dla mnie wniosek po tym spotkaniu jest jeden. Niestety musze zaczac nosic okulary nie tylko do samochodu bo przeszlabym kolo węża i nawet bym go nie zobaczyła gdyby nie inni 🙂
Ps. No to do kolekcji australijskich zwierzat brakuje nam juz tylko pajaka ( bo te male w toalecie sie chyba nie licza), krokodyla, meduzy i rekina. No to jedziemy jutro dalej na polnoc gdzie jest wieksza szansa je spotkac 🙂
Ps2. Liscie tutejszych palm sa wodoodporne. Butchulla skladalo na pol dolną czesc liscia, obszywalo boki i uzywalo ich do przenoszenia wody.