Haleakalā National Park – Pipiwail trail i wulkan Pu’u Ula’ula (3055m)

No wiec na czym ostatnim skonczylismy? Na drodze do Hana. A więc sama miejscowosc Hana to male miasteczko, z kilkoma hotelami, plazą i zatoką do adopcji. Generalnie jestesmy przyzwyczajeni ze w stanach sa drogi do adopcji (nie zglebialismy tematu ale chyba chodzi o to, aby placic za utrzymanie jakiejs drogi). Tym razem bogatych rodzicow poszukiwala cala zatoka i patrząc po stanie dziurawego pomostu bogaci rodzice potrzebni od zaraz.

Nie da sie ukryc ze ta czesc wyspy jest najbardziej dzika i intrygujaca. Mieszka tutaj chyba najwiecej ludnosci lokalnej i nie mozna sie szybko tutaj dostac zadna droga. Słynną droga krajoznawczą to 2-3 godziny kretej drogi (zalezy za iloma samochodami sie jedzie) a dojazd od drugiej strony wyspy (po poludniowej stronie wyspy – droga nr 31) jest owiany złą sławą. Wszystkie gazetki dla turystow przestrzegaja solidarne żeby nia nie jechac bo wąska, nieutwardzona i w ogole tam jest brzydko. Nic nie mogło nas bardziej zachęcić zeby wlasnie nią wracac… i jak sie okazało bardzo słusznie. Ale o tym za chwile…

Zaraz za Haną znajduje sie wjazd do jedynego parku narodowego na Hawajach – Haleakala National Park. Moglismy wykorzystac ostatni raz roczny bilet do parkow narodowych USA, ktory zostal nam po ostatnich wakacjach w USA. Zrobilismy tam jeden trekking ale uroczą sciezka w lesie bambusowym, z dzikimi drzewami mango i imponujacym wodospadem na jej koncu (120m). Rzekłabym nawet, ze byl to drugi najladniejszy szlak na Hawajach zaraz po pierwszym trekkingu na wyspie Kauai (trzeba przyznac ze ten pierwszy szlak wysoko ustawil poprzeczke i pozniej malo co nas zachwycalo tak jak tamten deszczowy las).

Mango
Las bambusowy

Po tak mile rozpoczetym dniu nie pozostawalo nic innego jak podjac rekawice i przejechac droga nr 31. Faktycznie byla węższa, momentami nieutwardzona i wijaca sie przy samej krawedzi zbocza ale widoki z niej byly o 100- kroc ladniejsze niz poprzedniego dnia. Pewną trudność sprawialy mijanki samochodow na tej drodze ale i na to znalazl sie sposob. Przyczepilismy sie do duzego samochodu z naczepą i jezeli on sie minal bezpiecznie z samochodem z naprzeciwka mielismy pewnosc ze my tez sie zmiescimy. Poza tym budzil pewien respekt na drodze i to samochody z naprzeciwka stawaly zeby nam ustapic. Po stracie tak dobrego pilota (niestety mial ranczo w polowie drogi i zjechal) uskutecznialismy polityke zlapania jakiegokolwiek samochodu aby w duecie miec wieksza sile przetargowa w mijankach. Niestety nie zawsze działała. Wbrew obawom dosyc wymagający odcinek na drodze 31 byl na szczescie dosc krotki i w miarę szybko pojawil sie nowy asfalcik i dwupasmowa, elegancka jezdnia. No i kilka razy pojawil sie okrzyk wow, czego nie mozna powiedzieć o wczorajszej drodze. Tak wiec jezeli nie ma ulewnych deszczy to ta droga jest tak samo dobra badz nawet ladniejsza by dojechac do Hana.


A na koniec dnia ponownie zawitalismy do parku Haleakala tym razem wjeżdzając na ponad 3 tysieczny wulkan. Ten park zajmuje ok.118 km2 z czego 100 km2 to tereny nienaruszone prze czlowieka. Była to pewnego rodzaju loteria bo moglismy nic nie zobaczyc gdyz na dole byly chmury i lało, ale Tomek założył ze jest szansa ze na 3 tysiacach bedziemy juz powyzej chmur. I tak bylo! Wróżka czy jak ?;) Tak wiec dzien byl dlugi i pelen wrazen. Jutro więc planujemy zasłużony wypoczynek 😉

Ahinahina – endemiczny gatunek rosnacy jako nieliczny na tej wysokosci