No to w końcu nastał czas na pierwszy prawdziwy trekking. I to w dodatku przez las deszczowy. Początek szlaku to punkt widokowy na klify Na Pali (dosyć charakterystyczne wyzłobione zielone klify wchodzace do oceanu). Niestety bylismy w chmurze i zbyt wiele nie bylo widac. Poszlismy wiec dalej. Bedziemy je probowac zobaczyc z innych szlakow bo to zawsze loteria z tymi chmurami.
A dalej to jak sie okazało walka o zycie. Wyślizgana przez wode skala albo bloto po kostki. Obydwa warianty slabo sprzyjaly przy zejściu w dół granią. Do tego doszly konary drzew i kazdy krok wymagal uwagi i skupienia.
Na szczescie po 1,25 mili (to bylo nasze najwolniejsze 2 km w zyciu) trasa sie wypłaszczyła i pojawily sie nawet podesty. Co prawda czasami zmurszale i ladowalo sie w nich w kałuzy ale w porownaniu do pierwszego odcinka byl to dosyc relaksujacy kawalek.
Zreszta metoda na zmurszale podesty byla opracowana – puscic Tomka przodem, zachować bezpieczna odleglosc jednego podestu i gdy slyszalam chlupot jego stop to skupic sie na przejsciu danego odcinka. Jedynym wiekszym wyzwaniem okazal sie strumien – niezbyt szeroki ale z dosyc wartkim nurtem. Tomek ma dlugie nogi wiec na luziku go przechodzil. Dla mnie to było jednak wyzwanie. Ale w drodze powrotnej mialam juz opracowany system ułatwień – 2 konary do ręki i heja;)
No i w koncu osiągneliśmy nasz cel – Kilohana lookout. Najpierw radosc ze dotarlismy, pozniej smutek bo niczego nie bylo widac. Znowu bylismy z chmurach. Za to droga przez las deszczowy byla naprawde piekna, dzikie krzewy wygladajace jak miniaturowe bananowce, paprocie, omszale drzewa wiec i tak bylo warto.
W drodze powrotnej zgarneli nas Amerykanie jadacy pickupem. Pierwszy raz jechalam na pace – dobry widok tylko troche trzesie. Pozegnali nas mowiac „ Auf widersehen”. Chyba nie maja tu zbyt duzej stycznosci z Polakami.
Zjezdzalismy dolina i krajobraz zaczal przypominac ten w Europie. Drzewa iglaste, znajome kwiatki i nawet dzika jeżyna kwitła. Dosyc ciekawe jest widziec jednoczesnie wiosne i jesien. Jedne rosliny wypuszczaja pąki a zaraz obok leca zolte liscie z drzew. Najciekawsze byly jednak rosliny, ktorych paki lisci wygladaly jak kwiatki. Nabrałam się na to kilka razy!
Zabralismy sie z Amerykanami samochodem na ostatnim odcinku trasy gdzie pojawila sie juz droga bo mialo nas tego dnia jeszcze czekac 6 km po samochod. Ale sie troche rozleniwilismy i zlapalismy stopa. A wlasciciwie to Tomek zatrzymal dwie mlode japonki. Caly czas sie chichraly i wydawaly jeki podziwu jak cokolwiek mijalismy. Ale byly bardzo sympatyczne.
Ps. Jutro w planie kolejny szlak z szansa na zobaczenie klifow Na Pali. Z szansa bo jak beda chmury to sie nic nie zobaczy.