Archiwum miesiąca: lipiec 2018

W krainie łuków czyli Arches National Park

Dzisiaj dostalismy w kosc na szlaku w parku narodowym Arches. Mamy juz serdecznie dosc tego upalu wiec pewnie pominiemy Canyonlands Park i pognamy na polnoc gdzie powinno byc zdecydowanie chlodniej. Ale zacznijmy od poczatku…

Arches National Park to kolejny ze znanych parkow amerykanskich ktore trzeba zobaczyc. Chociaz jest tu naprawde pieknie mamy juz lekki (nawet bardziej niz lekki) przesyt czerwonych skal dookola. W dodatku jest to teren pustynny wiec przy temperaturach w okolicy 40 stopni w cieniu (ktorego tutaj nie ma) nie ma sie gdzie schowac. Co prawda rosna tu jakies iglaki ale sa dosyc niskie i cienia zbyt duzego nie daja.

Skała „Baranek”

Ale do rzeczy. Park jak sama nazwa wskazuje (z ang. arch czyli łuk) słynie z obecnosci ponad 2000 naturalnych łuków skalnych. Podbudowani kondycją po Angels Landing bez wahania wybralismy najtrudniejszy i najdluzszy szlak Devils Garden Loop z 8 znanymi lukami do zobaczenia (juz nazwa szlaku devils czyli diabelska powinna nam dac troche do myślenia). Jak sie pozniej okazalo trasa ta to glownie chodzenie po skale, albo pustyni i zawierala momenty w ktorych musiałam sie wspomagać sztucznym ulatwieniem (czytaj: z pomoca Tomka). Ale najwieksze wyzywaniem byla temperatura. Wyruszylismy dosyc pozno na szlak bo po 9 (musielismy dojechac z Green River i jeszcze byla kolejka do wjazdu do parku) i po 4,5 godzinach chodzenia w żarze mielismy serdecznie dosc. Szczegolnie ostatnie kilometry po piasku bedziemy pamietac dosyc dlugo. Juz zadne widoki nas nie wzruszaly. Koncentrowalismy sie jedynie na przeliczaniu pozostalej wody i klnieciu, gdy znowu bylo pod gore.

Landscape Arch

Private Arch

Ale jakos dotarlismy i uznalismy ze nalezy nam sie solidny obiad w nagrode. Porcje w restauracji  jak zwykle byly odpowiednio duze…

… dzieki czemu w sklepach mozna zaobserwowac rzeczy w rozmiarze xxxl, 4x i 5x 😉

A tutaj slynne obrane i pokrojone warzywa w marketach – nic tylko wrzucac do gara i obiad ugotowany 🙂

Ps. A jutro wracamy do Arches by jeszcze jakies znane luki zobaczyc. Canyonland ze wzgledu na upaly ma coraz mniejsze szanse na nasza wizyte choc jest bardzo blisko stad…

Ps2. Za to nocujemy dzisiaj w kanionie rzeki Colorado (to ta sama rzeka co pozniej wyrzezbia Wielki Kanion). I tutaj po raz pierwszy doswiadczamy wszechstronnej funkcjonalnosci karimat, ktore chronia nasze tyłki nie od chłodu ale od gorącej ziemi. Troche dziwne uczucie posiadania podgrzewanej podlogi w namiocie …

Capitol Reef National Park – Hickman Bridge

Kierujemy sie w strone parku Arches. Po drodze przejezdzamy ponownie po parku Zion, czerwonym kanionie i przed samym Bryce wjezdzamy na podobno ladna krajobrazowo droge nr 12. Zaleta tej drogi jest to, ze co pare mil zmienia sie krajobraz i kolory skał. Generalnie czerwone skaly juz nie robia na nas duzego wrazenia i dosyc atrakcyjne staja sie biale, a momentami szare (jak z betonu) otoczenie a w dodatku pojawia sie w koncu zielona roslinnosc. Momentami trasa ta przypomina nam krajobraz w Polsce.

Czerwony kanion
To skalka na wylocie z Zion

I tak jadac sobie droga nr 12 natrafiamy przypadkowo na kolejny park narodowy Capitol Reef. Co prawda znowu pojawiaja sie czerwone skaly ale szlaki w tym parku dopiero sa takie jakie byc powinny czyli naturalne. Szlak naturalny mozna rozpoznac po tym ze idac nim co pewien czas czlowiek zastanawia sie czy jeszcze jest na szlaku i czy ten szlak naprawde poprowadzili po tej skale ( jak sie pozniej okazalo jednak zboczylismy troszke ze szlaku;). Zrobilismy wiec krotki trekking do mostu Hickmana i z powrotem na trase.

Capitol Reef jest rowniez znany z tego, ze na skalach sa rysunki indian z XIII. wieku.

I na koniec watek z zycia na kempingu. Generalnie posiadanie lodowki w samochodzie umozliwa skomponowanie urozmaiconego, zdrowego jedzenia rowniez pod namiotem. Kto wiec zagadnie co na sniadanie wybral Tomek ? 🙂

Zion National Park – Angels Landing Trail

O parku narodowym Zion wiedzielismy niewiele poza tym, ze znajduje sie tu spektakularna trasa hikingowa poprowadzona grania na szczyt skaly zwanej „podestem Aniołow” uznana za jedna z ladniejszych tras w calych Stanach Zjednoczonych. Czytajac o tej drodze doczytalam sie o innej bardzo popularnej trasie w parku Zion poprowadzonej rzeka Virgin do kanionu The Narrow, ale poniewaz nie bylo juz dostępnych pozwoleń na przejscie calej tej trasy (wymaga 2 dni i nocowania w kanionie) to nie interesoywalismy sie tym zbytnio. A okazalo sie ze mozna ja przejsc tylko w polowie w ciagu jednego dnia bez pozwolen. Ale o tym watku później.

Ku naszemu zdziwieniu to tutaj po raz pierwszy zobaczylismy tlum ludzi. Doslownie tlumy. Czytajac blogi rzadko napotykalismy na opis tego parku i podobno byl niedoceniany …ale jak sie okazalo tylko przez turystow z Polski. Amerykanie uwielbiaja ten park i w stosunku do jego nieduzego obszaru odwiedza go okolo 5 mln turystow rocznie. Pewnie wiekszosc w lecie, w weekend.. niestety tak jak wlasnie my. Dzien wczesniej przejezdzajac przez park chcielismy gdzies zaparkowac i zrobic krotki rekonesans po parku jak zawsze przed glowna trasą ale nie bylo miejsca by sie zatrzymac. Kolejny dzien postanowilismy zaczac wiec od gornego C czyli od razu od szlaku Angels Landing.

To wlasnie specjalnie na ten szlak „targalam” az z Polski  (ale w plecaku Tomka:) kije trekkingowe by wesprzec sie psychicznie na trudnym odcinku tego szlaku, ktory mial prowadzic wąską granią a z dwoch stron mialy byc przepascie. Ale zeby nie wyprzedzac faktów zaczne od samego początku.

Przewidując ze bedzie tlok zaplanowalismy jak zawsze dotrzec do parku bardzo wczesnie rano.  Aby dostac sie pod sam szlak trzeba skorzystac w parku z darmowego autobusu ktory rozwozi turystow w poszczegolne punkty parku. Bylismy w parku troche przed godzina 8 (musielismy dojechac z miejscowosci Huricane gdzie mamy baze noclegowa przez kolejne 2 dni) i jakiez bylo nasze zdziwienie widzac prawie kilometrowa kolejke do tych autobusow. Czekalismy prawie godzine na nasza kolej choc autobusiki podjezdzaly prawie non stop. Czas w kolejce wykorzystywalismy do obserwowania innych turystow i ku naszemu zdziwieniu co drugi z nich mial grubego kija.

To pewnie taka nowa moda na kije trekkingowe zeby byly bardzo ekologiczne, pomyslalam. Tomka pierwsza mysla bylo ze moze to do ochrony przed pumami i grzechotnikami na szlakach. I dopiero wowczas zauwazylismy ze maja bardzo charakterystyczne buty i skarpetki.I tu nas olsnilo. Pewnie ida do kanionu Narrows, w ktorym idzie sie przez wieksza czesc szlaku rzeka. Buty i skarpetki by utrzymac temperature stop w wodzie a kij do sprawdzania glebokosci rzeki. To mnie troche pocieszylo bo ciezko byloby isc w tym tlumie na naszym szlaku.

Dotarlismy na szlak juz sporo po 9. Za duzo turystow na szczescie nie wysiadlo z autobusu wiec nie bedzie tak zle. Widac juz stad skałe Angels Landing  i czuje sie do niej respekt.

Wchodzimy na szlak….i pierwsze rozczarowanie. Znowu wybetonowana sciezka!  No jak to? Przeciez to ma byc gorski szlak uznany za trudny a tu mozna wozkami jezdzic? Zobaczymy jak udalo im sie wybetonować podejscie sama granią…

…bo tu dopiero zaczely sie schody a wlasciwie zator na samym poczatku podejscia. Byly lancuchy, porowata skala… i kilka osob ktore blokowaly szlak schodzac juz z gory bo mialy generalny problem ze schodzeniem lub nieodpowiednie buty, ktore sie slizgaly. Stalismy tam, stalismy tam, a oni wciaz probowali zejsc. Nie rokowalo to najlepiej jako ze byl to dopiero początek podejscia. Tomek nie wytrzymal i obszedl szlak bokim ( bez lancuchow!). Ja cierpliwie wyczekalam pierwszy rzut schodzacych i wcisnelam sie do gory (troche po polskiemu, inni nadal stali bo najwidoczniej nie maja zlych skojarzen z kolejkami). Pozniej juz bylo tylko lepiej. Nikt juz nie schodzil, gran okazala sie dosyc szeroka i kijki wyladowaly w plecaku. Troche wspinania bylo i podciagania sie na lancuchach ale ta skala taka jakas porowata byla, czasami wyrzezbiona w poprzeczne paseczki i porzadne buty gorskie bardzo dobrze sie jej trzymaly. A na samej gorze wszyscy urzadzili sobie piknik. No i widoki byly naprawde super! Aaa… i po wejsciu na szczyt ludzie przybijali sobie piatke gratulujac wejscia. Ten rytual nam sie nawet spodobał choc wyczyn to nie byl az taki duzy 😉

Przy zejsciu trafilismy jeszcze na dwa korki ale w porownaniu z Orla Percia w lecie chyba nie bylo tak najgorzej (chociaz mnie na Orlej jeszcze nie było:). W porownaniu z trasami w Szwajcarii byla w sumie srednio wymagająca ale widokowo naprawde warta polecenia!

Jako ze szybko poszlo poszlismy zobaczyc co u ludków z kijami. Samo wejscie do kanionu nie robilo wrazenia  – plynie rzeczka, sciany kanionu nie sa blisko , nawet zadnego zdjecia z nie zrobilam z poczatku kanionu. Wiekszosc ludzi wchodzi tam na chwile by pochodzic po rzece i glowna atrakcja sa chyba te buty i kije. Podobno po przejsciu 1-2 km kanion sie zmienia i jest co ogladac ale nas jakos ten szlak malo pociagal. Umylismy w rzece buty i pojechalismy do domku na zasluzony obiad, lody, nachosy, popcorn i inne deserki. Chyba tutaj raczej nie schudniemy 🙂

I na koniec kilka ciekawostek o Parku Zion:

1. Zaraz po wjezdzie asfalt z czarnego staje sie brązowy! Poczatkowo dosyc dziwnie sie z tym czuliśmy ale po chwili przyznalismy, ze nawet niezle wtapia sie w otoczenie 🙂

2. W parku jest ponad milowy tunel. Jako ze zbudowano go jakis czas temu jest dosyc waski (i nieoswietlony) i gdy chce przejechac jakis szerszy samochod zatrzymuja ruch i ruch na nim jest wowczas tylko jednostronny. Podobno taki szczesliwiec musi zaplacic za ta przysluge zatrzymania ruchu 🙂

3.Standardowo w duzych parkach sa udostepnione darmowe busiki na terenie parku, by turysci mogli sie przemieszczac w rozne punkty parku bez wlasnego samochodu. Tutaj z powodu natloku turystow sa przygotowane parkingi poza parkiem ( Springsdale) z ktorych jedzie darmowa linia do samego parku, a pozniej w parku trzeba sie przesiasc juz na linię parkową.

4. Aby uniknac kilometrowej kolejki do busika nalezy do niego wsiac z kolejnej stacji po Visitor Center. Oszczedzilibysmy sobie okolo 1godziny stania w kolejce 🙂

5. Na szczycie Angels landing spotkalismy rodzine Alvina. Byly bardziej natarczywe i zupelnie sie nie baly ludzi. Jedna dam glowe nawet stanela na tylnych lapkach w pozycji proszacej! A wiewiorki na tym szlaku sa tak otyle, ze podobno przechodza na diete ( tak pisali w busiku:). Kara za karmienie dzikich zwierzat (100 usd) jak widac nie odstrasza wystarczajaco 🙂

Bryce Canyon

Zwiedzanie Bryce Canyonu rozpoczelismy standardowo od szklaku wokół krawedzi kanionu. Idea dosyc podobna jak przy wielkim kanionie tylko ze sciezka bardziej interesujaca bo dzika. Na przyklad zamiast metalowych barierek szlak wytyczony jest przez lezace uschniete drzewa. Zamiast asfalciku ziemia pokryta gruba warstwa pyłu.

Na zejscie wglab kanionu wybralismy kombinacje szlaku Peek-a-Boo i Queens Trails. Szlak krolowej tak nazwali bo mija sie skalke ktora ma przypominac krolowa Viktorie (takie troche naciagane). Z kolei peek-a-boo to na nasze „a kuku”. Jako ze pojawilismy sie na szlaku przed 8  bylismy tam poczatkowo prawie sami. Szlak jest dosyc latwy bo w duzej czesci przygotowany pod jego zwiedzanie na koniach. Jego dolna czesc przypominala nam co rusz to bledne skaly, to skalne miasto w Czechach czy tez poszczegolne skały w karkonoszach. Tyle ze tu wszystko bylo czerwone..

Jak sie okazalo ten kanion to nie jest prawdziwy kanion bo nigdy nim nie plynela rzeka. Skaly wyrzezbila zamarzajaca w szczelinach woda i deszcz ktory ma kwasny odczyn. Powykrecane turnie nazywaja sie hoodoos i indianie wierza ze to zli ludzie sie w nie zamieniaja.

I na koniec dwa slowa o modzie na szlaku. Glowny trend to nakrycia glowy (co raczej nie dziwi). Kroluja kapelusiki traperskie i bejsbolowki. Wlasciwie jak widzimy idaca pare to jedna osoba ma bejsbolowke a druga kapelusik. I nie ma tu preferencji co do plci. Jezeli na glowie ktos ma cos innego … to znak ze ida przed nami azjaci. Oczywiscie zdarzaja sie kombinacje tych dwoch nakryc glowy ale zaliczamy ze miesci sie to w ramach trendu.

A to nasze stopy po przejsciu szlaku. Tomka sandaly jeszcze wczoraj czarne … a dzis beżowe 😉 Trzeba bedzie również umyc nogi …