Holy Moly czyli o tym jak Amerykanie sie męczą z moim nazwiskiem :)

Wstaliśmy dzisiaj dosyc wczesnie bo jakis zwierzak chciał zrobić włam do samochodu i włączył sie alarm. Na szczescie nie do naszego samochodu. Jako ze dzien wczesniej czytalismy o parze Polakow, ktora bez pozwolenia nieswiadomie zwiedzila słynną The Waive (piaskowe sciany pofalowane i wyrzezbione w waskie paseczki), to w toku porannej rozmowy wyszlo ze jestesmy o godzine drogi od tej slynnej atrakcji  i chociaz nie planowalismy to moze warto sprobowac ja zwiedzic. No i teraz sedno calej opowiesci. Tego miejsca nie mozna tak po prostu sobie zwiedzic. Zeby to zrobic trzeba uzyskać specjalne pozwolenie, ktorego nie mozna kupic. Dziennie wpuszczaja tam tylko 20 osob, z czego 10 moze wygrac wejsciowke za pomoca strony internetowej ( losowanie jest kilka miesiecy wczesniej). Pozostale 10 wejsciowek jest losowanych na miejscu na dzien wczesniej przed planowana wycieczka. Nie musze chyba dodawac ze szanse na wylosowanie nie sa duze bo od kilkudziesieciu lat ta atrakcja cieszy sie nieslabnaca popularnoscia. Nawet rodowici amerykanie ktorzy chcieli by zobaczyc ta „fale”  nigdy nie mieli szansy bo nie wygrali w tej loterii 🙂

Wracajac do nas. Jako ze blisko bylo postanowilismy wziasc udzial chociazby w samej loterii. Zaczal sie dla nas wyscig z czasem bo aplikacje na loterie sklada sie miedzy 8.30 a 8.55, o godz.9.00 nastepuje losowanie a przed nami bylo jeszcze okolo 65 mil do pokonania w godzine (a ograniczenie predkosci tutaj to 65 mil :). Ale zdazylismy. Wpadlismy do biura o 8.45  i spokojnie wypelnilismy aplikacje. Przed godz. 9.00 przyszla delegacja dwoch rangersow ktorzy obwiescili ze pan losujacy losy przechodzi jutro na emeryture i jest to jego ostatni dzien w pracy oraz ostatnie losowanie. Na pamiątkę dostal obrazek ze zdjeciem„the waive” który skomentowal ze musial tu tyle lat przepracowac zeby w końcu zobaczyc slynna falke.

Ale wracajac do naszej loterii. Bylo na sali 19 grup ktore zlozyly aplikacje tego dnia, przy czym grupa moze liczyc 10 albo i wiecej osob (powyzej 10 i tak nie ma sensu bo tylko 10 osobom moga wręczyc pozwolenie). Zeby formalnosci stalo sie zadosc pan ranger czytal nazwisko z kazdego wniosku by upewnic sie ze osoba jest na sali oraz czy wszyscy ktorzy zlozyli aplikacje dostali swoj numerek. My mielismy numer 17. Jako ze grup bylo 19 ranger sprawnie czytal po kolei grupy i nazwiska i zawiesil sie dopiero na numerze 17. Powiedział jedynie „Holy Moly” i sie nieco strapił. Jako ze byłam przygotowana na tą sytuacje szybko go wyreczylam mowiac swoje imie i  nazwisko oraz ze jestem obecna. Ranger  popatrzyl sie na mnie wdziecznym wzrokiem i powiedzial ze tak, to musze byc zapewne ja. Dopiero wowczas cała sala zrozumiala dlaczego ranger powiedział „Jasny gwint!”. No i stalam sie slawna – wszyscy probowali mnie zlokalizowac na sali by zobaczyc jak wygladam 🙂 Czyzby moje nazwisko bylo az tak skomplikowane do przeczytania ?:)

Niestety nie wylosowalismy pozwolen ale samo losowanie to byla w sumie tez atrakcja. Pan mial specjalna maszyne losującą, do ktorej wrzucil 19 kulek i krecil tym mlynkiem tak dlugo az jedna kulka wyskoczy. Finalnie losowal az 5 razy bo dwukrotnie w grupie byla tylko jedna osoba. Przy ostatnim losowaniu byly dwa miejsca wiec pan uprzedzil grupy 3 i 4 osobowe, ze albo pojda tylko 2 osoby z takiej grupy albo oddadza pozwolenie do dalszego losowania dla innych grup i dzieki  temu zapobiegna pogorszeniu relacji w swojej grupie. Dowcipniś nie ?:)

Dzisiaj nocujemy w Bryce Canyon – to drugi najpopularniejszy kanion po Wielkim Kanionie. Nie da sie go z niczym innym pomylic bo jego charakterystycznym znakiem sa czerwone, pokrecone turnie ktore wyrzezbila zamarzajaca i odmarzajaca woda, gdyz roznica temperatur w dzien i w nocy jest tu znaczaca. Czujemy juz lekki przesyt kanionowy wiec nawet sie nie zatrzymaliśmy po drodze w czerwonym kanionie, by sprawdzic co tam jest do zobaczenia. Ale przy wjezdzie mial dwa ladne tunele to pstryknelismy zdjecie 😉

A na campingu mamy nowe towarzystwo – oprocz tych wiewiorek ktore juz znamy pojawily sie nowe – uinta chipmunki – czyli wiewiorki ziemne (sa mniejsze i nie potrafia chodzic po drzewach). Poniewaz kolo naszego namiotu krecil sie jeden chipmunk w towarzystwie dwoch wiewiorek nazwalismy go Alvin.

Aaa… widzielismy rowniez pieska preriowego, ktory stal na strazy i szybko umknal do swoiej dziury. Pumę i grzechotnika niestety nie udalo nam sie zobaczyc bo podobno są wstydliwe i unikaja terenow na ktorych chodza ludzie.