Każde większe miasto w Stanach ma swoją chińską i włoską dzielnicę. My odpuściliśmy ich zwiedzanie w NY ale znalazły się w naszych planach na San Francisco. Ale zacznijmy od samego San Francisco i tu bardzo pozytywne zaskoczenie. Wyobrażalam sobie duze, zatłoczone miasto, naszpicowane elektronika (w końcu praktycznie sąsiaduje z Doliną Krzemową) a tu …. przyjemna, o w miare niskiej zabudowie metropolia z dosyć długą linia brzegowa i deptakami przypominajacymi nadmorski kurort. Że o wylegujacych sie lwach morskich na pomostach nawet nie wspomnę…
Zwiedzanie rozpoczelismy od zabytkowej przystani promowej, w ktorej urzadzony jest market z lokalnymi produktami i restauracjami. Udało nam sie tam zakupić prawdziwy chleb (normalnie w sklepach sa albo tostowe lub dmuchane). Zadziwiający byl tutaj rowniez wybór grzybów – niektóre mozna było nawet kupic i wlasnorecznie wyhodować.
W trakcie naszego pobytu trafiliśmy na uliczny festival, ktory odbywał sie w dzielnicy włoskiej. Powystawiane butiki pozasłaniały charakterystyczne domki przypominajace dziki zachod, ale przynajmniej moglismy doświadczyc pikniku po amerykańsku. No wiec na pierwszym planie jest oczywiście jedzenie , kilka kapel grajacych country oraz wszelakie stoiska z rzemiosłem. Był tam jeden rewelacyjny obrazek ale poniewaz po stanach latamy tanimi liniami to niestety duzo by nas wyniosl koszt jego przewozu z San Francisco do NY (o ile by przetrwal czesc wakacji na dzikim zachodzie). No nic … na jakiekolwiek zakupy nastawiamy sie w dzień wylotu z Nowego Jorku.
Dzielnica chińska nie jest duża ale dzięki temu jest bardzo nasycona chińskimi elementami na tej niewielkiej powierzchni. To tutaj po raz pierwszy doświadczylismy amerykanskiej wolnosci mijajac gołego staruszka, ktory sie wybral na codziennie zakupy. Dosłownie gołego. Prawdopodobnie mial buty, ale nie wiem bo uwagę zwracało zdecydowanie coś innego. A podobno to NY jest taki postępowy a tam tylko panie topless chodziły.
Dzisiaj postanowilismy rowniez przerwać serię odżywiania się z food trucków by zjeść kulturalnie obiad w restauracji. Niepodważalną zaletą jedzenia ulicznego (najczesciej hinduskiego) była wspaniała perystaltyka jelita grubego. Dla niektorych (czytaj: mnie) była to niepodważalna zaleta. Zobaczymy co zaoferuje nam chińszczyzna 🙂 Wybraliśmy polecana przez internautów restaurację House of Nanking. Porcje były na tyle duże (czyzby to juz slynne amerykanskie porcje?) ze do dzisiaj ją kończe w hotelu (można zabierac nieskonczone posiłki do domu:)
Odwiedzilismy rowniez domową fabryczkę ciasteczek chińskich z wróżbami. Zakupiliśmy trzysmakowe opakowanie ciasteczek no i o ile wierzyc wrózbom nie mamy sie o co martwić 🙂 Z ciekawszych przepowiedmi mamy przestać szukać bo szczescie jest tuz obok nas (obydwoje to wyciągnęliśmy), najblizszy rok bedzie bardzo szczesliwy, za kilka dni poznamy prawdziwą prawdę, powinnam napisac książkę i… skromny człowiek nigdy nie mówi o sobie?! To jak to sie ma do mojego bloga ? 😄
No i pod koniec dnia została nam do zobaczenia Coit Tower. Jakaś bogata amerykanka podarowala w testamencie swoja ziemie do uzytku publicznego z zastrzezeniem ze ma to ozdabiac SF . Wybudowali wiec tutaj wieze widokowa (mocno betonowa) z ktorej roztacza sie panorama na całe miasto. Wewnatrz wiezy jest galeria murali namalowanych przez studentow tutejszego uniwersytetu sztuk artystycznych w XXw. Jednym z ladniejszych był mural obrazujacy biblioteke namalowany przez pochodzacego z Polski Bernarda B. Zackheima.
Ps. Nasze wakacje wypadły dokładnie w czasie całych mistrzostw piłkarskich w Rosji. Słowo harcerza że to był przypadek 🙂 Niestety telewizja jest wszedzie..:(
ps2. Ale ze Niemcy przegrali z Meksykiem ?:)