Archiwum miesiąca: grudzień 2016

Manly beach & Ocean sanctuary

Drugą najbardziej popularną plażą po Bondi jest plaża Manly. Generalnie byśmy tu nie przyjechali gdyby nie fakt, ze posiadaliśmy bilet na Ocean Sanctuary zakupiony w pakiecie z Wild Life i Oceanarium. Ideą sanktuarium jest ratowanie i ochrona morskich zwierzat. Czyli odratowane zwierzeta z załozenia wypuszczaja znowu do morza. Maja jednak stałą ekspozycje rekinów, pingwinów i pomniejszych rybek wiec wszystkich odratowanych do oceanu jednak nie wypuścili.

Największą atrakcją jest spacer pomiedzy rekinami… a tutejsze rekiny naprawde robia duże wrażenie. Sa duze i masywne… nie jak te zgrabne rekiny ktore widuje sie w oceanariach. Ludzi ubieraja w pelny ekwipunek płetwonurka i spaceruja z nimi po dnie akwarium. Niestety szkolenie mieli bardzo dlugie i nie doczekalismy sie zadnego śmiałka w akwarium.

I kilka zdjęc ponizej jak wyglada pierwszy dzien swiat w Australli. Spędza sie go na grilu w ogrodzie, na pikniku w parku lub na plaży. No i  wszyscy i wszędzie maja na głowach czapki św. Mikołaja.

Na koniec ciekawostka dotyczaca wynajmowanego pokoju. W opisie co mozna tam robic a co nie pojawila sie pozycja „pająki”. Są w ogrodzie, podobno nieszkodliwe i uprasza sie o ich nie zabijanie bo walczą z komarami. Komara tutaj zadnego nie zauwazylam wiec ile oni tych pajaków tam mają ?

Bondi beach – Coogee beach (coast walk)

Sydney jest znane z tego, ze ma bardzo ładne plaże. Nie sa duze, otoczone skałkami jakiejś zatoczki i z piaskiem jak nad bałtykiem. Wystarczy oddalic sie pare kilometrow od Jackson Port (glowny port turystyczny w centrum) i mozna poczuć klimat nadmorskiego kurortu. My poplynelismy najpierw do zatoki Watsona by spojrzec na opere i centrum Sydney z innej strony. Tam na plazy piasek nie był biały ale zółty.

Później pojechalismy na najbardziej kultową plaze w Sydney – Bondi Beach. Jak wiekszosc plaz, ktore pozniej mijalismy, jest w duzej mierze okupowana przez serferów. Nie było wysokich fal ale poniewaz wiekszosc serferów w wodzie wygladala na poczatkujacych moze to i lepiej 😉

Od plaży Bondi można przejść wybrzeżem około 10 km mijajac po drodze kilka mniejszych plaż. To co jednak zaskoczyło nas najbardziej na tej drodze to… przejscie przez cmentarz. Zreszta bardzo ładny.

Kilka miesięcy wcześniej była ulewa która podmyła kawałek wybrzeża na ktorym znajdował sie ten szlak i obejscie zorganizowano przez cmentarz Waverley.

I pierwsza spotkana na dziko jaszczurka… 

Sydney city

Sydney. Zdecydowanie duża metropolia ale bardzo przyjemna do życia. Tradycyjnie nie udalo nam sie ogarnac komunikacji publicznej zaraz po przylocie  i zaliczylismy kurs na gapę z lotniska do centrum Sydney. Wlasciwie to kierowca autobusu cos mruknal ze nie ma drobnych (ciekawe skad wiedzial ze sciskalam w reku 50 AUD) i machnal glowa zeby wsiadac. Teraz juz kursujemy po miescie z kartami Opal, którymi się płaci sie za przejazd autobusem, pociagiem, metrem … i promami wodnymi (podobny system do tramwai wodnych w Wenecji).

 

Pierwszą rzeczą do zobaczenia w Sydney jest oczywiscie budynek Opery. Faktycznie jest piękna. Taka prosta bryła a mozna na nią patrzec godzinami. No ale na poczatku jest duze zdziwienie… jak to, nie jest biała? Na zdjeciach zawsze wyglądała na białą!
W rzeczywistosci jest beżowa. Wykafelkowana małymi kafelkami, w kolorach białym i beżowym.
Obok opery znajduje sie dzielnica Rocks w ktorej osiedlili sie pierwsi mieszkancy miesta. Sa tam wiec najstarsze  budynki w miescie.

Niedaleko Opery jest słynny most Harbour Bridge. Przykład na to jak można skomercjalizować budynek użyteczności publicznej. Oprócz zwykłego przejazdu lub pieszego przejścia przez most można po nim przejść pod spodem (to cześć używana do jego konserwacji i głównie chodzą nią wycieczki szkolne) lub po przęsłach mostu (to juz dla tych co nie cierpią na lek wysokości). W obydwóch przypadkach ubierają w kombinezony i uprząż i tak związani przesuwają sie grupkami po moście. Trochę wyglądali jak skazańcy 😉

Kolejny obowiązkowy punkt programu to budynek Queen Victoria Building obecnie wykorzystywany jako galeria handlowa. Była tam wielka choinka przechodzaca przez wszystkie  5 pieter 😉

I najprzyjemniejsza rzecz tego dnia czyli zwiedzanie Wild Life i Oceanarium.

Kolczatka
To jest dugong – taka krowa morska, krewny manata i dalszy krewny slonia (po nim ma kły)
Pamietacie Steve’a Irvinga ?
To podobno jakas znana australijska sportsmenka 😉

Nowa Zelandia… wreszcie!

No i już po 49 godzinach podróży jesteśmy na miejscu! Obejrzeliśmy w tym czasie 3 wschody słońca, zaliczyliśmy 3 międzylądowania i zjedliśmy 5 ciepłych posiłków w samolotach. I zdecydowanie kuchnia w samolotach Qantas wygrywa nasz dotychczasowy ranking linii samolotowych! I to nie jedyna fajna rzecz która w tych samolotach zauwazylismy. Bardzo nam się podobał również widok z kamery umieszczonej na ogonie samolotu, który przy startach i lądowaniach dawał wrażenie jakbyśmy sami pilotowali samolot.

img_4822

A teraz zaczynam odczuwać pierwsze symptomy Jet lag-u wiec wypozyczylismy samochód, dotarlismy do naszej pierwszej miejscówki (na wzgórzu One Tree Hill w Auckland) i idziemy spać 🙂img_1914

 

Dopisek z poranka: słowo idziemy zostało użyte trochę na wyrost. Właściwie scięło nas z nóg i zasneliśmy tak jak stalismy 🙂