W poszukiwaniu kangura…

No i dopadł nas sezon urlopowy w Australii. Na drogach korki, campingi przepełnione a wodospady w górach wyschniete. I tym sposobem spaliśmy ostatnio u jakiegos ranchera w Bawley Point, ktory co prawda wynajmuje tylko domki, ale przygarnął nas na swoj teren za oplatą. To nam pomogło podjac decyzję aby uciekac z wybrzeza i jechac sobie głębiej lądem. Tak wiec zjedlismy typowe sniadanie (tak sie składa ze w restauracji bywamy głownie przed poludniem) i ruszylismy w droge z nadzieja zobaczenia kangura.

Zgodnie z oczekiwaniem zobaczylismy kilka sztuk! Niestety lezaly przy drodze potracone przez samochody. Natomiast sam krajobraz zmienil sie diametralnie na ten znany z filmów, a drogi asfaltowe niezauwazalnie przechodziły w szutrowe.

I mielismy szczescie tego dnia. Zalapalismy sie na ostatnie miejsce na polu campingowym. Mamy namiot kolo jakiegos bajorka na ktorym przechadza sie para pelikanów. No i mnóstwo papug i innego ptactwa, ktore strasznie chalasuja. Ale najglosniejsze sa papugi…

A kangury tego dnia zobaczylismy żywe jak pasły sie obok naszego campingu !?

A tak wyglądają na talerzu. Mieso jest krwisto czerwone, bez grama tłuszczu. Smakuje troche podobnie do wołowiny ale zdecydowanie duzo delikatniejsze mieso. Nam smakowało bardzo pomimo ze było przyrzadzone w warunkach domowych.

 

Ps. Nadal nie mamy odwagi spróbowac vegemite. Chyba przyjedzie z nami do Wroclawia 😉