Blue Mountain czyli błękitne góry to masyw górski niedaleko Sydney. Z daleka przypominaja wielki kanion w Stanach. Z bliska przypominają takie nasze góry stołowe z błędnymi skałkami. Z oddali jak sie na nie patrzy sa pokryte taką niebieskawą poświatą i stad ich nazwa. Poniewaz mozna dojechac bardzo blisko samochodem lub autobusem (do miejscowośćci Katoomba), a w dodatku byla tam jeszcze kolejka górska, bylo bardzo duzo turystów. Standardowo dużo azjatów … ale i o dziwo arabów.
Tu niedaleko odbyliśmy pierwszy camping w dziczy. Na razie nic nas nie pogryzło… choć było dużo mrówek 😉 Spotkalismy na nim rowniez parę polaków. A pani celnik (ktora jak sie później okazało jako mala dziewczynka wyemigrowala z Polski do Australii) mówiła ze bardzo malo turystow z Polski widuje. Najpierw nas odprawiła po angielsku a juz jak odchodzilismy zapytala zaczepnie „Co… z Polski na zimę uciekliście?”
I kącik kuchenny. Chcemy tutaj w Australii sprobowac steka z kangura. Na wszelki wypadek zrobilismy maly rekonensans w markecie i sa calkiem niezle zaopatrzeni. W NZ sami przyrzadzalismy jagniecine i była pyszna wiec jak nie dotrzemy do restauracji sami upichcimy kangura. Byl tez krokodyl ale tego sie sami chyba nie podejmiemy przyrzadzac…
Ps. Wciaz szukamy kangurów by je zobaczyc w naturze. Jak dotad tylko same znaki sa przy drogach zeby na nie uwazac. No i lezał jeden potracony wombat…