Queenstown i fergburgery

Queenstown to takie Nowozelandzkie Zakopane. Stolica rozrywki i centrum wszelkiej maści sportów z ekstremalnymi na czele. Leży pięknie położone nad jeziorem Wakapitu i z widokiem na góry Alp południowych. Zabudowa jest nowoczesna ale pomimo tego czuć klimat alpejskiego kurortu.

To w tym miescie sa najlepsze (albo najlepiej rozreklamowane;) burgery w Nowej Zelandii. Knajpka nazywa sie Fergburger a poznać ją można po kolejce ludzi, która sie do niej zawsze ustawia. My poszliśmy na całość ( jako ze miał to być nasz obiad) i zamówiliśmy sobie po Dużym Alu („Big All”) czyli … bułę z podwójny kotletem wołowym, bekonem, 2 jajkami, sałatą, buraczkami marynowanymi, cebulą, pomidorem i sosami. I tym samym zafundowaliśmy sobie obiad i kolacje w jednym. Ale burger był dobry 😉

Na noc pojechaliśmy sobie nad inne jeziorko – Moke. Krajobraz tutaj jest bardzo widowiskowy wiec załapał się na trasy śmigłowców, ktore pokazuja turystom piekniejsze okolice z lotu ptaku. spaliśmy tu dosłownie z baranami (i nie chodzi tutaj o Niemców ktorzy (a jak) byli naszymi sasiadami. Pasły sie pomiedzy namiotami … i finalny rezultat ich drogi pokarmowej rowniez tu sie znajdował. Tak wiec spaliśmy sobie spokojnie na polu minowym w odgłosach przelatujacych śmigłowców.

Dla nas Queenstown to punkt startowy na kolejny Great Walk czyli szlak Routerburn Track. Jeżeli jutro nie pojawi się żaden wpis to znaczy ze nie mamy tam zasięgu i odezwiemy się dopiero za dzień lub dwa 😉