Archiwum dnia: 5 grudnia 2016

Glowworms & Rotorua

To był ambitny dzień. Z założenia mieliśmy zobaczyć jaskinie ze swiecacymi robakami, obejrzec gejzery i znalezc nocleg pod wulkanem Tongariro. I plan wykonalismy az z nawiązką.

Dzień rozpoczęliśmy o godz.6.00 spacerem po plaży Karekare. To ta plaża gdzie kręcono sceny na plaży w filmie Fortepian. O 6 ranem nad ranem plaża byla całkowicie pusta (ciekawe dlaczego?;) a w dodatku po pol godzinie rozpoczal sie wschod slonca. Był odplyw wiec mozna bylo podziwiac piasek, ktory na poczatku plazy byl czarny, a w miare zblizania sie do oceanu stawał sie coraz bielszy. W dodatku mienil sie srebrnymi odblaskami. Niestety zdjecia tego nie oddaja.. ;(

img_5043 img_5045 img_5046

Od momentu przylotu budze sie codziennie o godzinie 4.30 i jest to pierwszy powód tak porannego spaceru. Po drugie na tych „darmowych” campingach rano pojawiaja sie pracownicy parkow krajobrazowych i pobieraja oplaty (zazwyczaj 8 NZD za osobe). Kto jednak rano wstaje faktycznie może nocować za darmo tak jak wskazuje na to opis w aplikacji, której używamy do szukania campingow.

Ale wracajac do wczorajszego dnia po sniadaniu pojechalismy zobaczyc jaskinie Waitomo z robakami, ktore oblepiaja sciany tej jaskini i swieca fluroescencyjnie w ciemnosciach. Tak zwabiają owady, ktore nastepnie łapią i zjadają. Ogladajac je z łódki jednak tego nie widać, ale sam widok świecącej świecidełkami jaskini i tak wyglada niesamowicie.

Po poludniu zwiedzalismy rejon Rotorua, ktory obfituje w miejsca z ktorych wydobywa sie para i goraca woda. To pekniecia w skorupie ziemskiej ktorych w najblizszej okolicy jest co najmniej kilkanascie.  Najwiecej uwagi przyciaga gejzer Pohutu, ktory wyrzuca goraca wode i pare na wysokosc kilku metrow. Nam sie podobaly rowniez blotne jeziorka z bulgoczacymi oczkami. Wszystkie te miejsca łaczy jedna wspolna cecha- smierdza zgniłymi jajkami;)

Tego dnia zobaczyliśmy równiez ptaka kiwi na żywo. Był w takim specjalnie wybudowanym domku dla niego, w srodku zaciemnionym aby ptak myslal ze to noc. I faktycznie byl na nogach wiec fortel sie sprawdzal. Slabo go bylo widac w ciemnosciach ale na wolnosci zobaczenie go graniczy z cudem..Tak wiec co najmniej jeden żywy egzemplarz kiwi chodzi po Nowej Zelandii. Jeszcze…

I na koniec dnia niespodziewany widok- wodospad Huka. W ciagu 1 sekundy wyrzuca porównywalną ilość  wody potrzebnej do napelnienia wszystkich basenow olimpijskich.

 

Z powodu natłoku  atrakcji w tym dniu przegapilismy gorace kałuże blotne, w ktorych mozna na dziko wygrzac stare kosci. No trudno. Trzeba bedzie w koncu znalezc jakis kamping z ciepła woda zeby sie wygrzac … no i porzadnie umyc;)

Ps. A na obiad byl dzisiaj rosol z makaronem z puszki firmy Cambells. Nawet byly tam kawałki kurczaka i smakowala naprawde bardzo dobrze. Ocenilismy ja na 4 punkty czyli jak ja spotkamy w sklepie to na pewno jeszcze raz kupimy 😉

Jazda samochodem w Nowej Zelandii

Czyli o tym to jak sie jezdzi samochodem po Nowej Zelandii. Przejechaliśmy juz ponad 1,5 tys. km wiec mozemy sie podzielic pierwszymi wrazeniami.
Pierwsze kroki.
Całkiem spoko. Może dlatego że obok siedzi instruktor i pilot w jednym czyli Tomek i jak mantra powtarza „jedz po lewej stronie!”. Jak dotąd tylko raz stanęłam nie na tym pasie co trzeba (było to zaraz po skomplikowanym manewrze zawracania, który również wykonuje się na odwrót). Poza tym cool. Do opanowania pozostało włączanie kierunkowskazów zamiast wycieraczek. No ale cóż… nikt nie jest idealny.
Kolejne dwa dni.
Nadal nie udaje mi sie wlaczyc kierunkowskazow bez mizniecia wycieraczek ale poniewaz wyjechalismy juz poza miasto ten element juz nie jest taki wazny;) Na drogach co jakis czas sa tzw passing line czyli drugi pas do wyprzedzania (u nas tez spotykane ale nie na taka skale) oraz specjalne zatoczki by wolniejszy pojazd przepuscil szybsze samochody. Tutaj wlasciwie nie ma prostych odcinkow wiec te elementy sa stalym elementem na drodze. Do ruchu lewostronnego mozna sie przyzwyczaic i przestaje on przeszkadzac. Jedynie trzeba uwazac na porannki bo w pierwszym odruchu czlowiek znowu chce jechac po prawej stronie 😉

img_5169
No i nastał dzien czwarty ….
Jazda w Nowej Zelandi jest duzo przyjemniejsza i mniej stresujaca niz  w Polsce. Ruch na drogach jest niewielki a ze stan dróg jest bardzo dobry to też noga sama cisnie sie na gaz. I w ten oto sposób dochodzi do spotkania z radiowozem policyjnym …
Scigajacy nas radiowoz mozna zauwazyc po wlaczonym kogucie. Lepiej jest wowczas samemu sie zatrzymac i poczekac na nich
– Dzien dobry. Czy wie Pani z jakas predkoscia Pani jechala ?
– 120 km ?
– Tak. Zgadza sie. Czy moze Pani zamknac drzwi i otworzyc okno?
– Tak (zapomnialam ze tak powinnam byla zrobic od poczatku ale policja w obcym kraju to zawsze stres)
Rozejrzal sie po samochodzi i widzac sterte bagazy pyta skad jestesmy i na jak dlugo przyjechalismy. A potem:
– Ktory dzien sa juz Panstwo  w Nowej Zelandii ?
– Trzeci
– Tutaj na drogach krajowych mozna jechac maksymalnie z predkoscia do 100 km. Czy w Polsce liczy sie predkosc w kilometrach czy milach? (chyba szukał jakiegos usprawiedliwienia dla mnie za złamanie przepisów)
– W kilometrach
– A jaka jest dozwolna predkosc na drogach poza miastem ?
– (cisza) ekhm….. tez do 100 km …..( i spuszczony pokornie wzrok)
– Poprosze o prawo o jazdy.

Dałam  miedzynarodowe prawo jazdy z czego sie bardzo ucieszyl. Postudiowal kilka minut zanim oddal.
– Prosze zatem ograniczyc predkosc na drodze do dozwolonej predkosci.
– Ok (ufff..)
Na szczęście skończyło sie tylko na pouczeniu.Od tej pory jezdze okolo 90 km na godzine i nie dziwie sie juz wiecej ze mało kto jezdzi szybciej niz 100km pomimo ze warunki drogowe na to pozwalaja 😉