Archiwum miesiąca: styczeń 2016

W podróży

No to startujemy!

Dzien 1: Podroz Wrocław-Berlin-Londyn 😉

Nie wiele sie zmieniło w podróżach Polaków od ostatnich 20 lat czego jesteśmy najlepszym dowodem. Nie chcac wyrzucac do smieci kilku pozostalych kabanosków z lodowki zabralismy je ze soba … o czym dopiero sobie przypomnielismy czujac rozchodzacy sie zapas kiełbasy w trakcie kontroli naszego bagażu na lotnisku w Berlinie. Kontrolerka ze zrozumieniem zamknela nasz bagaż ale postanowiliśmy od razu pozegnac sie z kiełbaskami na lotnisku by nie draznic celnikow w Londynie.

Poza tym bez zmian. Tomek standardowo probował zignorowac kontrole paszportowa czym ozywil nieco przysypiajacego niemieckiego celnika. Tak w ogole to bardzo ciekawe to lotnisko w Tegel. Prawie kazdy 'check-in’ ma swoja osobista security control ze straznikiem w budce, ktory kontroluje paszporty ( to wlasnie taki ktorego chcielismy ominac 😉 Dodatkowo przy stanowisku kontroli jest male pomieszczenie na kontrole osobiste, z ktorego skwapliwie korzystaja ( wybrancem byl chlopak stojacy za nami – po naszej wałówce w placaku chyba nie chcieli ryzykowac ;). Ale jedna rzecz maja dobrze przemyslana – placaki pakuja do workow czym rozwiazuja staly problem zachaczania sie paskow i utykania plecakow w tunelach bagazowych 😉

A propo kontroli … Pierwsza kontrola paszportowa byla juz we Wrocławiu w polskim busie. Nie mam zbyt duzo doswiadczen w tej materii ale chyba troche sie zmienilo w podróżach po Europie po ostatniej fali emigracji …

I jeszcze ostatni komentarz dotyczacy lini lotniczych British Airways. Jak dotad to najładniejszy samolot jakim leciałam ! Fakt, latam głównie low costowymi liniami za wyjątkiem delegacji służbowych, ale ujęły mnie te eleganckie skórzane fotele i czyściutka, szara wykładzina na podłodze. I tutaj ferajna z pracy powinna zrozumieć mój zachwyt 😉 Nawet kanapki nie były najgorsze ( zjadłam obydwie korzystając z faktu ze Tomek zasnął).

Nadal w podróży …

Lot ponad 13 godzinny to juz nie przelewki a czas koncentruje sie głównie wokół jedzenia, picia oraz rozrywki w malym telewizorku. A zawsze w domu wydawało mi się że mogłabym to robić godzinami. Po zrewidowaniu jak smakuje ciepły posilek (głównie czuć chemię którą celowo dodają w dużych ilościach bo podobno człowiek słabo odczuwa smak na 10 tysiacach wysokości) jedzenie zostało wyeliminowane jako zabijacz czasu. I tak w ciagu lotu obejrzalam dwa odcinki big bang theory, wystep amy schumacher, most szpiegow, minionki, epoke lodowcowa i jurasic word. Chyba nie tylko smak zmienia sie na 10 tys. wysokosci bo zadnego z tych filmow nie obejrzalam do koncu. Najwieksze szanse mial jurasic park … ale samolot zaczal ladowac i wylaczyli telewizorki ;(

No ale w koncu wyladowalismy i pierwsze wrazenia z Argentyny sa takie … ze wyglada dokladnie tak jak Polska ! Juz bardziej egzotyczny klimat mozna poczuc gdzies w poludniowo zachodniej Europie. Kolejna refleksja to przyznanie racji tym, ktorzy mowili 'a znacie hiszpanski ? no nie …. uuu to bedzie cieżko’. Co prawda autobusem z lotniska do Buenos Aires dojechalismy za darmo bo kierowca po dwukrotnej probie wytlumaczenia ze trzeba kupic specjalna kartę elektroniczną zrezygnowal i wzial nas gratis ale juz proba kupienia najtanszego loda w mcdonaldsie skonczyla sie interwencja kierownika, ktory znal angielski. Po prostu nie mogli uwierzyc ze nie chce zadnych udziwnien tylko najprostszego loda za 10 pesos. I tutaj moj pierwszy zwrot do zapamietania po hiszpansku 'cono solo’ i po sprawie 😉

image

I na koniec historia o próbie wymiany dolarow na peso na czarnym rynku. Standardowo postępują tak turyści z uwagi na bardzo dużą inflacje i wynikające z niej znaczne różnice miedzy kursem bankowym (ok. 8-9 pesos za dolara) a kursem czarnorynkowym (13-14 pesos za usd). Handlarza znalezlismy w internecie bo alternatywa wymiany pieniędzy na ulicy wydawała nam sie większym ryzykiem otrzymania falszywych pieniedzy. Umowilismy sie z Patricio dzien wczesniej ze przyjedzie na lotnisko … ale niestety w ostatniej chwili nas wystawił piszac przepraszajacego maila. Zasugerował zebysmy wymienili pieniadze na lotnisku lub umowili sie pozniej. I tutaj ważna informacja dla tych ktorzy wybieraja sie obecnie do Argentyny : pod koniec grudnia czyli dwa tygodnie temu rzad argentynski uwolnil sztywny kurs dolara, ktory poszybował momentalnie w okolice kursu czarnorynkowego. I tym sposobem wymieniliśmy pieniądze bezpośrednio na lotnisku w oddziale banku narodowego po kursie 13,60 ( Patricio proponowal 13,75 ;).
Kolejna niespodzinka to nominały ktorym dysponowal bank, a którego maksymalna wartosc to 100 pesos ( nieco ponad 30 zł). Tym sposobem wymieniajac pieniadze na najblisze 3 tygodnie zgarnełam kilka plikow banknotow obanderolowanych po 100 sztuk ( dobrze ze miałam plecak bo do podrecznej torebeczki by sie nie zmiescily 😉

Ps. To prawda ze nie opłaca sie brac EUR do argentyny bo kurs jest podobny do USD i w dodatku argentynczycy czasami przyjmuja platnosc w usd.

Ps2. W Argentynie ceny podają w $ co może przyprawić o palpitacje serca, jeżeli ktoś nie wie że chodzi o peso argentynskie. Gdy chca podac ceny w dolarach pisza USD lub U$D.

Patagoniaaaaa!

W końcu osiągneliśmy cel naszej podroży i jest naprawde pięknie ! Przedsmak krajobrazów można było zobaczyć juz w ostatnich minutach lotu kiedy za oknem pojawiły sie szmaragdowe jeziora, żółte stepy … no i  Fitz Roy wraz z dumnie stojącym obok Cerro Torre ( jak ktoś spostrzegawczy to zauważy je na zdjęciu po prawej stronie jeziora ;). Obydwa szczyty towarzyszyły nam potem od połowy drogi z El Calafate do El Chalten przyciagajac uwage tak skutecznie, że 3,5 godziny minęły bardzo szybko.

image

Jak wyglada El Chalten będzie juz w kolejnym odcinku ale nie byłabym sobą gdybym nie napisała kilka słów o samolotach i linii Aerolineas Argentinas. Pomimo informacji w internecie ze latają jak chcą (czytaj: zmieniają godziny wylotów nawet kilkukrotnie) nasz wylot nie był zmieniany i był bardzo punktualny, a nowiutki Boeing był elegancki w środku i mógłby konkurować z opisywanymi wcześniej na blogu liniami British Airways. Sama odprawa była jedną z krótszych i przyjemniejszych bo nawet sprzętu elektronicznego nie trzeba było wyciągać z plecaka.

W drodze na lotnisko doświadczyliśmy pierwszego polskiego akcentu, gdyż babka naszego niezbyt już młodego taksówkarza pochodziła z Polski. Coś tam jeszcze wspominał że jest bardzo dużo emigrantów z Polski i Niemiec, ale to były jedyne zdania które zrozumieliśmy po hiszpańsku. Niestety nie udało nam się wynegocjować żadnego rabatu w związku ze wspólnymi korzeniami i tak ubożsi o 460 pesos rozpoczęliśmy ostatni etap podroży do El Calafate.

Ps. Internet w El Chalten działa bardzo wolno wiec kolejne wpisy moga byc juz bardzo nieregularne. W dodatku skonczyly sie godziny w podróży wiec nie bedzie nawet kiedy pisać. Poczty mailowej w ogole nie da sie wysyłać choć czasami mogę odebrać. Telefonii komórkowej brak 😉

El Chalten – Lagune Torre – Mirador Maestri (23 km)

Zacznę od kilku słów zachwytu nad miasteczkiem El Chalten. Na pierwszy rzut oka wyglada jak miasteczko z przystanku Alaska. Niskie malutkie domki ( czasami na działkach widuje większe) po obu stronach szerokiej ulicy mogacej pomiescic do 5 aut obok siebie. Zastanawia nas ten rozmach szerokosci ulicy po ktorej od czasu do czas przejedzie jakis samochod – a przeciez jestesmy tutaj w szczycie sezonu wiec specjalnie wiekszego ruchu raczej nie bedzie. Być może jest to taki standard ogólnoargentynski, bo w Buenos wiedzielismy ulice 6-8 pasmowe, na ktorych ledwo co po jednym pasie coś jeździło :).

image

Wiekszosc domków w El Chalten to hosterie lub hotele, co drugi dodatkowo prowadzi sklep z pamiatkami lub sprzetem gorskim i … wedkarskim a pozostałe dodatkowo prowadza restauracje , bar lub kawiarnie. Kazdy z tych domków jest troszke inny, ale posiada własny klimat poprzez jakies ciekawe ozdoby, oryginalny szyld lub niespotykana elewacje ( jeden domek jest obity np. z blachy falistej;).

image

Najciekawsze wrażenie wywołuja jednak ludzie, ktorzy wyglada jak zbieranina hipstersów z całego świata. Wiekszosc z nich to pewnie wspinacze ktorzy schodza ze swoich biwaków po prowiant , ale trekkingowcy również czuja sie tutaj doskonale. Jedni chodza w spodenkach i krótkich rekawkach, drudzy w polarach i puchówkach. Nikt tu na nikogo nie zwraca uwagi, nikogo tu nic nie dziwi.

image

I kolejne mile zaskoczenie: co prawda obsługa w sklepie nie zawsze zna angielski, ale zawsze znajdzie się w kolejce jakiś turysta ktory zna hiszpanski i angielski i automatycznie zabiera sie za tłumaczenie. Tak wiec nadal okazuje sie ze angielski to podstawa, nawet w ameryce południowej 😉

image

I przechodzac już do rzeczy nasz pierwszy trekking do jeziora wieży juz za nami. Ta wieża to oczywiscie Cerro Torre, a mozna ja było podziwiac z jeziora u jej podnoza a pozniej wejsc wyzej by dokladniej przyjrzec sie okalajacemu ja lodowcowi. I dopiero na tym ostatnim etapie Patagonia przypomniala z czego słynie najbardziej czyli bardzo silnego wiatru. Jedyny ktory nic sobie z tego nie robił był kondor, ktory ku naszemu zaskoczeniu zakołował nad naszymi głowami. Czytałam ze mozna je bedzie tutaj spotkac ale ze zobaczymy go juz pierwszego dnia to nigdy bym nie zgadla. Z tego co słyszelismy to dzisiejszy wiatr to i tak jedynie przedsmak standardowej pogody tutaj, bo od kilku dni maja anomalie pogidowe czyli …. słońce, ciepło i własciwie bezwietrznie. Trzymamy zatem kciuki zeby anomalia sie utrzymała jeszcze przez kilka najbliższych dni …

image

I kolejna ciekawostka : wychodzac rano na szlak bylismy zdziwieni, ze wlasciwe oprocz nas nie ma na nim nikogo. W połowie drogi nad jezioro spotkalismy jeszcze 2 grupki i okolo 10 osob juz nad samym jeziorem. Wracajac z punktu widokowego Maestri zaczelismy mijac coraz wiecej osob, aby zaczac sie o nich potykac juz przy zejsciu. Z uwagi na fakt, ze robi sie tutaj ciemno ok. 22.30 ludzie wychodza na szlaki dosyc pózno, nawet o 15 😉 Z uwagi na popołudniowe zageszczenie rekomendujemy jednak poranne wycieczki. Chyba ze ktos lubi mowić 'Hola’ co 2 minuty i mijac sie na waskiej sciezce 😉

Ps. Zdjęcia z trekkingu pojawia sie na blogu w zakładce galeria dopiero jak bedziemy mieli lepszy dostep do internetu ktory pozwoli na zrzucenie zdjec z aparatu 😉

El Chalten – Mirador de Los Condores – Loma del Pilegue Tumbado (23 km, 1000m przewyższenia)

To miał być dzień kondycyjny wiec wybraliśmy droge na punt widokowy pod dumna nazwa Kondor. Jak sie pozniej okazało sama nazwa nie jest przypadkowa bo często w tym miejscu mozna zobaczyc kondory. I faktycznie znowu sie udało zobaczyc tego pieknego ptaka – co prawda odczekal chwilke jak juz spakujemy aparat i bedziemy schodzic ale sam fakt zobaczenia go z takiego bliska robi wrazenie. Po nerwowej kotlowaninie w plecaku w poszukiwaniu aparatu udało sie i mamy go na zdjeciu!

_20160113_183004

Po tak mile rozpoczetym dniu i nadal trwajacej przepieknej pogodzie ( anomalia trwa nadal i oby jak najdluzej 😉 postanowilismy zrobic krotki rekonesans na szlaku prowadzacym pod szczyt Pilegua Tombado. Skonczylo sie jak zawsze czyli przeszlismy prawie cala droge choc w planach mielismy regeneracje ( prawie bo z rozmyslem odpuscilismy atak szczytowy na rzecz spedzenia czasu w podszczytowym punkcie widokowym). I tutaj mała refleksja dotyczaca szlakow w Patagonii. Jak dotad sa to najpiekniejsze drogi jakimi miałam okazje wedrowac bo krajobrazy zmieniaja sie wielokrotnie od kanionów, poprzez łaki, lasy z drzewami, które wygladaja jak troszke wieksze drzewka bonzaii bo tak powykrecane przez wiatr.  Najdziwniejszy byl jednak widok drzew w połowie zaschniętych, a w połowie zielonych.

image

Wlasciwe tylko najwyzsze odcinki szlakow nie zachwycaja bo wygladaja jak szlaki zywcem wyjete z okolic Materhornu – kamien na kamieniu kamieniem pogania. Finalny widok na szczescie wynagradza poniesione trudy – dzisiaj była to kontemplacja Corre Torre z mozliwoscia podziwiana jego najbardziej znanej sciany, ktòra sni sie po nocach nie jednego wspinaczowi.

Pogode na szlaku trudno było nazwać dzisiaj zmienną … zmieniala sie ale bardzo regularnie co pare minut 😉 Swieciło slonce i wowczas bylo tak ok. 30 stopni, po czym jeden wiekszy podmuch wiatru powodował ze temperatura odczuwalna spadała do poziomu 10 stopni. I tak połowa racjonalnych turystow (czytaj : takich jak ja) chodzila w kurtkach (no bo w koncu wialo) a druga udawala ze nic sie nie dzieje i chodzila w krotkich rekawkach ( i do tej grupy zaliczal sie Tomek). Generalnie najwiekszy problem sprawiało słonce bo po jednym dniu opalilo nas na tyle mocno, ze w kolejne dni mimo ze bylo coraz cieplej trzeba było sie coraz bardziej zaslaniac.

Poniewaz dzien kondycyjny zakonczyl sie dosyć długą trasa postanowiliśmy nagrodzic sie sami i udac sie na kolacje jedzac slynne steki argentynskie.

image

Ps. Stek jak stek ( dobry i ogromniasty) ale najsmaczniejsza byla ichnia kaszanka z dodatkiem cynamonu 🙂