Archiwum miesiąca: grudzień 2016

Powrót z Abel Tasman motorówko-traktorem

To miał być 15 minutowy transfer wodny z końca szlaku Abel Tasman do parkingu gdzie zostawiliśmy samochód. Taksówkę wodną zarezerwowaliśmy jeszce w Polsce wiec na miejscu tylko dostaliśmy odpowiedni bilet i instrukcje by szukac niebieskiej lub białej lodzi. I takiej tez wypatrywalismy w umowionym miejscu. Mniej wiecej o czasie naszej umowionej łodki  podpłyneła do brzegu biała motorówka z napisem Aqua Taxi wiec nadal wypatrywalismy łodzi z napisem Water Taxi. Po kilku minutach wyszedl z niej skiper i zapytał czy ktos chce płynąc do Marahau. No my chcieliśmy …. ale przeciez bilety mielismy kupione w konkurencyjnej firmie… wiec nie zareagowaliśmy na ta propozycję. Ta motorówka wyraźnie na kogoś czekała bo po odpłynięciu od brzegu ponownie przypłynęła, odczekała kolejne kilka minut i w końcu sobie odpłynęła.

I wówczas patrząc na zegarek po raz pierwszy odczulismy pewien niepokój. Przez następne kilkanaście minut nikt nie podpływał a jak dotad wszystko w NZ bylo raczej dobrze zorganizowane.  Po kolejnych kilku minutach postanowilismy zadzwonic do firmy Water Taxi… i tam uprzejma Pani potwierdziła ze to była Nasza Taksówka! Przecież była biała! (a skąd miałam wiedzieć ze inne firmy nie maja białych łodzi?). Co prawda z firmy konkurencyjnej ale jak widac tutaj konkurencyjne firmy współpracuja ze soba.

Pani z Water Taxi po wysluchaniu mojej historii najpierw sprawdziła czy moze cofnąć naszą taksówkę po nas … nie mogla ;( Ale powiedziała ze podzwoni po innych firmach i coś spróbuje załatwić. Załatwiła nam najpierw podwozke katamaranem do mniej wiecej polowy trasy a z stamtąd mielismy łapać inna Aqua taxi i podjechac juz calkiem blisko do naszego docelowego punktu (tak 2 km wcześniej ale po 50 km szlaku to juz żadna roznica;)

Mielismy jednak wiecej szczescia bo przesadzili nas w Ancorage Bay do wodnej taksówki, ktora jechała bezpośrednio do naszej docelowej miejscowosci. Zapakowalismy sie wiec razem z grupa kajakarzy i 60km na godzine zmierzaliśmy motorowka do celu.

Jakiez bylo jednak nasze zdziwienie, gdy sternik motorowki usiadl w tyle motorowki na pogawedke z turystami?! Okazalo się ze motorowka plynnie wplynela na przyczepe traktora, ktory pokonal ostatnio odcinek po morzu, z ktorego woda odpłyneła bo był własnie odpływ (a zastanawialiśmy się wczesniej jak sobie radza w trakcie odplywow – jak widac bardzo pomyslowo). Po wjezdzie ciagnikiem na suchy lad sternik motorówki wsiadł na traktor, a kierowca traktora usiadł  z nami w motorówce.

Patrzac na to wszystko z boku odnosi sie wrazenie, ze taki pogawedki z klientami to wazna czesc ich pracy. Ale robia to tak naturalnie i z poczuciem humoru ze pewnie nikt  tego nie traktuje jak smutnego obowiazku. I jak sie tu nie czuc szczesliwym w tym kraju?

Ps. Za awaryjne przywiezenie nasz ze szlaku nie poprosili ani centa a byly w to zaangażowane dwie lodzie z firm konkurencyjnych. To sie nazywa obsluga klienta! Opinie na necie wszystkie te firmy maja w okolicach gornej oceny… teraz juz wiemy dlaczego.

Ps2. I tu juz naprawde jest koniec szlaku Abel Tasman – najmniejszego ale i tez najpopularniejszego parku narodowego w Nowej Zelandii. Kiedyś tu może wrócimy na kajaki !;)

Ps3. I tak tytulem podsumowania – na 4 dni szlaku jeden dzien  byl bardzo deszczowy. Wowczas zachwycanie sie krajobrazem schodzi na drugi plan i czlowiek marzy jedynie o suchym kacie. Na szczescie tego dnia nasza planowana trasa nie była zbyt długa i spedzilismy kilka godzin w napotkanej na trasie chatce Bark Bay.

 

Tutaj zauwazylismy nowa mode zywieniowa u mlodziezy o ktorej niniejszym donoszę. O tuz hitem sa wrapsy (czyli takie pszenne nalesniki) w ktore zawija sie „co mam w plecaku do jedzenia” i tak zawiniety pakunek spozywa sie jako lunch. Najbardziej zaskakujacym polaczeniem byly wrapsy wraz z zawartoscia spaghetii w puszki ( tej samej firmy ci kilka dni nam nie snakowaly). Chlopcy jedzacy ten wynalazek wygladali jednak na zadowolonych 😉

Separation Point

Separation Point to skalisty cypel konczacy szlak Abel Tasman. Tutaj dochodzi juz bardzo mało ludzi a to duzy błąd bo własnie tutaj mozna poobcowac z dzika przyroda, ktorej na wczesniejszych odcinkach nie bylo;)

To tutaj spotkalismy wylegujace sie na skałach foki. Juz z daleka było mozna slyszec jak sie nawoluja ale ns skłkach wylegiwalo sie tylko 5 sztuk.

Albo przechadzajace sie po plazy rankiem kormorany

Dla fanów owoców morza jest tutaj szwedzki bufet.  Po odpływie mozna nazbierac muszelki, mule a nawet cos co wygladało jak małe langusty, ktore razem z muszelkowymi domkami wyrzuciło na brzeg. Nam sie nie chciało zbierac i gotowac ale byli tacy, co zjadali je na surowo. A nawet żywcem..:)

Ciekawym sposobem na zwabienie ptakow z gatunku Gannet, ktore coraz rzadziej przylatuja na cypel Separation Point, jest ustawienie ich sztucznych podobizn na brzegu. Jak my bylismy to zacheciły jedynie mewy i kormorany by usiasc na cyplu 😉

I na koniec kilka słów o wekach (to te skubańce co udają kiwi 😉 Sa obecne na całym szlaku a na kempingach czują się wręcz gospodarzami. Wymuszają by im coś dać a jak nie to siłą starają się coś zwędzić. Tym sposobem o mało co sie straciłam skarpetek (co prawda były brudne ale przy moim ograniczonym zasobie rzeczy sa jednak dosyc cenne),  ale na szczescie czuwali sasiedzi i je odzyskali. No wiec musza z nich byc straszne głodomory … a karmic ich niestety nie wolno.

Westland i skały naleśnikowe

Zachodnie wybrzeże wyspy południowej przypomina północne wybrzeże Madery. Zielone, zalesione góry kończące sie tuż przy wybrzeżu, silny wiatr i ciężkie wiszace chmury z ktorych co jakiś czas pada deszcz. Plaże są tutaj zielone, a w nabrzeżnym pasie porozrzucane są mniejsze i większe skały, a wiatr i silne fale nie zachęcają do spacerów.


Pomiedzy dwoma głownymi miastami tej krainy : Westport i Greymouth znajduje sie ciekawostka przyrodnicza w postaci skał naleśnikowych. To skały wapienne wypietrzone z morza podczas trzęsień ziemi a teraz erodujące na wietrze i w morzu w postaci przypominające amerykańskie placki pan cakes.

W tym dniu chcieliśmy również spojrzeć na lodowce Józefa Franciszka i Foxa ale pogoda odmówiła współpracy. Góry zasnuły się chmurami i tyle było je widac. Argentyńskiego lodowca Perito Moreno i tak by nie przebiły wiec jakoś specjalne nas to nie zmartwiło.

Jak dotąd to najzimniejsze dnie i noce naszej wyprawy i zamarzyło nam się odrobinę luksusu… czyli noc w ciepłym łożku, w którym można sobie pozginać nogi do woli (śpiwory ala mumia to fajna rzecz tylko… pozycja ciała w nim taka mocno mumiowata ;( No i wynajelismy sobie Cabin czyli domek w przydrożnym motelu. Pani wlascicielka zapytala o moje nazwisko do meldunku… ale jak go usłyszała to powiedziała ze jednak nie bedzie zapisywac. No nie bede ją namawiać choc juz nauczylam sie je literowac po angielsku 😉


Oczywiscie naszymi sasiadami w sasiednich domkach byli Niemcy. Czyli standard. Właściwie jak widzimy kogolwiek na campingu to w 80% to sa Niemcy. Chyba ze już sa troche podstarzali to wowczas sa to Francuzi … lub Niemcy. Przy głównych atrakcjach NZ widujemy rownież sporo Azjatów i Hindusów, ale jak widać na tych tańszych campingach nie sypiają.

No ale za to lokalni sąsiedzi to już pierwsza liga. Wczoraj za naszym namiotem owce przeżuwały trawę a obok struś gonił kangura. Dzisiaj rano z kolei jelonek próbował coś wysępić ode mnie na śniadanie. Zapominałam wspomnieć że oprócz owiec i krów hoduje się tutaj jelonki. Dla nas to nie był codzienny widok widzieć stado jelonków wypasających się na pastwisku ?!

Queenstown i fergburgery

Queenstown to takie Nowozelandzkie Zakopane. Stolica rozrywki i centrum wszelkiej maści sportów z ekstremalnymi na czele. Leży pięknie położone nad jeziorem Wakapitu i z widokiem na góry Alp południowych. Zabudowa jest nowoczesna ale pomimo tego czuć klimat alpejskiego kurortu.

To w tym miescie sa najlepsze (albo najlepiej rozreklamowane;) burgery w Nowej Zelandii. Knajpka nazywa sie Fergburger a poznać ją można po kolejce ludzi, która sie do niej zawsze ustawia. My poszliśmy na całość ( jako ze miał to być nasz obiad) i zamówiliśmy sobie po Dużym Alu („Big All”) czyli … bułę z podwójny kotletem wołowym, bekonem, 2 jajkami, sałatą, buraczkami marynowanymi, cebulą, pomidorem i sosami. I tym samym zafundowaliśmy sobie obiad i kolacje w jednym. Ale burger był dobry 😉

Na noc pojechaliśmy sobie nad inne jeziorko – Moke. Krajobraz tutaj jest bardzo widowiskowy wiec załapał się na trasy śmigłowców, ktore pokazuja turystom piekniejsze okolice z lotu ptaku. spaliśmy tu dosłownie z baranami (i nie chodzi tutaj o Niemców ktorzy (a jak) byli naszymi sasiadami. Pasły sie pomiedzy namiotami … i finalny rezultat ich drogi pokarmowej rowniez tu sie znajdował. Tak wiec spaliśmy sobie spokojnie na polu minowym w odgłosach przelatujacych śmigłowców.

Dla nas Queenstown to punkt startowy na kolejny Great Walk czyli szlak Routerburn Track. Jeżeli jutro nie pojawi się żaden wpis to znaczy ze nie mamy tam zasięgu i odezwiemy się dopiero za dzień lub dwa 😉

Routernburn track – pokonani przez zimę!

I tak z planowanego 3 dniowego alpejskiego szlaku Routerburn powrócilismy po 1,5 dniu pokonani przez powracaja zime… na poczatku nowozelandzkiego lata. Niestety natrafilismy na nietypowo chlodny grudzien … i nagłe ochłodzenie pogody z opadami śniegu. Ale od poczatku …

Pierwszy dzień na szlaku … pada. Wokół wodospady, mostki, głazy ale ponieważ woda leje się strumieniami również z góry my przemy prosto do pierwszego campingu. Przemoczeni zatrzymujemy sie nielegalnie w chatce Reuternburn Flat (tylko Ci z wykupionymi noclegami moga z nich korzystac ale co tam… powietrze zamarzało wiec kto by sie martwił o konwenanse).Tym razem mamy bardziej międzynarodowe towarzystwo: Kanadyjczyk, 2 Australijczyków, 2 Amerykanki, 2 Greków …i 2 Niemki. Bardzo dużo kobiet podróżuje tutaj samotnie. Zawsze mi się wydawało że to raczej mężczyźni podróżują sami ale jak dotąd spotkaliśmy same panie.

I kącik modowy. Dobra wiadomosc: Leginsy w górach są nadal modne (mam!) zarówno u pań, jak i panów. Natomiast tutaj noszone są pod spodenki. Właściwie to spodenki są obowiązkowe niezależnie od temperatury na zewnątrz a czasami są wspomagane leginsami. I oto komentarz Australijczyka do drugiego Australijczyka na dzisiejsza pogode „Nie pamietam takiej zimy w Australii!” (a przypomnę ze mamy tutaj lato … i coś koło kilku stopni na plusie 😉

Chatkę trzeba było w końcu opuścic i ruszyliśmy na pole namiotowe. Czekali juz tam w schronie kuchennym „susząc” wszystkie rzeczy: para Belgów, Niemka (ale mieszkająca w Sydney, podrozujaca samotnie) i chłopak o niezidentyfikowanej narodowosci ale dzwigajacy ze soba 50kg-owy plecak (tak na oko) i pół domu ze sobą. Miał ze soba np. zaparzacz do kawy, otwieracz do puszek wielkosci duzego noża, kilkanascie puszek jedzenia z tunczykiem włącznie , jajka (myslelismy ze tylko my na to wpadlismy by zjesc na sniadanie jajecznice), spiwor grubosci naszych dwoch i cala zastawe do gotowania. Nawet wędkę miał ze sobą na wszelki wypadek! Ponadto mial wszystkie survivalowe gadzety typu filr ultrafioletowy do wody, pastylki izotoniczne etc… Po wymianie uwag na temat pogody, wypiciu goracej herbaty wszyscy zapakowalismy sie jak jeden mąż do namiotów bo padajacy deszcz… zaczął zamarzać.

Noc nie zapowiadała się różowo bo otaczajaca temperatura była niższa niz ta, którą rekomendowały nasze śpiwory czyli poniżej zera.Choinka, zimno… Byle do rana …

Poranek.Pierwsze wrażenie … hura, nie pada. Drugie (bardziej przytomne po zlustrowaniu okolicy) …. o kurcze, śnieg na wysokości, której go nie powinno byc. Spodziewalismy sie sniegu dopiero 200 metrow wyzej ale nie z nowych opadów . No i ta temperatura ponizej 0 stopni i przeszywajaca wilgotnosc ;(pewnie z powodu naszych mokrych ubrań;) Nawet jezeli uda nam sie przejsc najtrudniejszy eksponowany odcinek szlaku w śniegu to po 7 godzinach marszu bedziemy mokrzy i zmeczeni… a biwak byłby znowu pod gołym niebem i tym razem na sniegu. Teraz rozumiem dlaczego rezerwacje chat znikajana tym szlaku kilka dni po uruchomieniu rezerwacji na dany sezon. Na takie zimowe warunki sie nie umawialismy!( i nie przygotowywalismy do nich odpowiednio). Wracamy …

Złapaliśmy podwozke do Queenstown u rodowitej Nowozelandki. Faktycznie sa bardzo dumni ze swojego kraju co sie bardzo chwali choc obydwoje jej dzieci wyemigrowało i pracuja teraz w Londynie. Tym sposobem dowiedzielismy sie m.in. ze:
– to nietypowo chlodny grudzien a takie załamanie pogody nie zdarza sie czesto (czyli lubia nas anomalie pogodowe)
– sezon urlopowy w NZ zaczyna sie wlasnie w tym tygodniu (bo konczy sie szkoła)
– owoce i warzywa daja plony dwa razy w roku. Sa bardzo drogie bo w wiekszosci ida na eksport … a za to co zostaje w kraju rolnicy żądają cen jak za eksportowane 😉
– poza duzymi miasta w szkolach jest zazwyczaj okolo 12-20 dzieci i to pozbieranych z farm z całej okolicy
– wiekszosc Kiwi czyli Nieozelandczyków dużo podróżuje przez całe życie. Ta pani to juz kolejna osoba ktora byla lub planuje odwiedzic Polske (pani byla w Warszawie, Krakowie, Gdansku i gdzies na wschodzie, we Wroclawiu nie była ale o nim słyszała)
– Najgorszym typem turystów w NZ to azjaci (zgadzamy sie z tym w pełni… choc wahamy sie jeszcze co do jednej nacji 😉 Podobno wiekszosc z nich ma problem z prowadzeniem samochodu bo nie ma doswiadczenia w prowadzeniu samochodu poza miastem i maja problem z interpretacja przepisow drogowych np. zatrzymuja sie na pasach do wyprzedzania….Moze mysla ze to takie miejsca parkingowe poza miastem? W sumie też maja białe linie wiec jakaś logika może w tym byc 😉

Ps. To byl w koncu jakis relaksacyjny dzien. Generalnie spieszymy sie od punktu do punktu i taki jeden (nieplanowany) dzien odpoczynku dobrze nam zrobil 😉 Ale na Routerburn Track trzeba bedzie kiedys wrócic 😉 Zobaczymy kto wówczas będzie górą!