Archiwum miesiąca: grudzień 2016

Auckland

Auckland to największe i najliczniej zamieszkane miasto w Nowej Zelandii. To właśnie w tym mieście chciałaby mieszkać większość Nowozelandczyków. Centrum wygląda bardzo nowoczesnie z wysokimi i szklanymi biurowcami,obok promenada portowa z knajpkami a pozostała częśc miasta utrzymana jest w niskiej zabudowie w postaci domków jedorodzinnych z drewna. Właśnie w takim typowym domku mieszkamy obecnie.

img_4899

Jedną z obowiązkowych atrakcji miasta jest wieża Skytower, z ktorej na wysokosci 220 m można podziwiać panoramę miasta. Na platformie widokowej w podłodze wbudowane jest miejscami szkło, to samo w windzie wiec mozna przy okazji sprawdzic swoją odporność na lęk wysokości.

img_4870

img_4876

Największego zdziwienia doświadczyliśmy jednak na skrzyżowaniu, gdzie po właczeniu zielonego światła wszyscy przechodnie na każdym rogu ruszają  w tym samym czasie i mogą przechodzić przez jezdnię jak chcą: na wprost, w bok a nawet po przekątnej. Z punktu widzenia czasu przechodniów bardzo dobre rozwiązanie!

img_4894

I na koniec najbardziej charakterystyczne miejsce dla każdego turysty – Britomart Transport Centre. To własnie stad odchodza zarówno pociągi jak i autobusy. My postanowiliśmy podjechać sobie pociągiem do naszej bazy na wzgórzu One Tree Hill.

img_4862

img_4897

Ps. Wzgórze One Tree Hill to jedno z wzniesien powstałych na kraterze wulkanu. Znajduje się tam park z bardzo starymi drzewami wyglądającymi na baobaby. Samo wzniesienie nosi nazwę od drzewa, ktore rosło na jego szczycie. Poniewaz jakis biały osadnik sciął to drzewo to dzisiaj mowi sie na to miejsce sarkastycznie „no one tree hill” 😉

No to w drogę… jedziemy na północ czyli do krainy Northland

No to jesteśmy gotowi aby ruszyć w dalszą drogę. Uzupełniliśmy ekwipunek campingowy (karimaty, butle gazowe, liofilizaty) oraz zapas jedzenia na najbliższy tydzień. W sumie dobrze ze w większość ekwipunku zaopatrzyliśmy sie w Polsce bo ceny tutaj czasami przyprawiają o zawrót głowy.

img_4913O tym niemiłym zaskoczeniu wysokimi cenami żaliła sie nam nasza rodaczka z Opola, która o dziwo mieszkała z mężem(Niemcem) w pokoju obok. Do bliższego zapoznania niestety nie doszło bo w ten wieczór kiedy byliśmy wspólnie w domu to my odsypialiśmy podróż. Dnia nastepnego oni wracali do domu po 3 tygodniowych wakacjach wiec w 15 minutowym skrócie opowiedziała nam całe ich wakacje. W dużej części pokrywały się z naszymi zaplanowanymi trasami 😉

I jedna rzecz którą muszę się pochwalić. Udało mi się spakować na wyjazd sie do 38 litrowego plecaka! Waga sumaryczna: 9,3 kg! wysokość: siega mi powyzej kolan, komfort noszenia: wysoki! I kto by uwierzył że dam radę ?

Uczciwość reporterska nie pozwala mi nie wspomnieć o tym, że cały ekwipunek tej wyprawy będzie niósł Tomek czyli : namiot, moje kijki trekkingowe, palnik, garnki, apteczka, elektronika, aparat, jedzenie. Czyli wychodzi na to że całość wspólnego wyposażenia, ale i tak jestem dumna że udało mi sie ograniczyc ciuchy, buty i kosmetyki do takiej pojemnosci.

Ps. Tomek poradził mi abym wstrzymała się z tym samozachwytem do momentu gdy rozpoczniemy właściwą wyprawę i nie bede narzekac ze czegoś istotnego nie zabrałam. Ale co mi tam! I tak jestem dumna z siebie… przynajmniej na ten moment:)

 

Cape Reinga

Cape Reinga to najbardziej wysunięta na północ część Nowej Zelandii. To również miejsce gdzie Morze Tasmańskie łączy się z Oceanem Pacyficznym. Z tego powodu jest to symboliczne miejsce dla tybulczej ludności maoryskiej bo symbolizuje ono związek mezczyzny z kobieta. Dla przeciętnego turysty jest to natomiast pięknie położony cypel ze stojąca samotnie latarnią morską. Niesamowita jest natomiast sama droga na ten cypel, która rozpoczyna sie bujnymi lasami i łąkami z pasącymi się na zmianę owcami i krowami. Pózniej znikąd wyrastaja wysokie pagórki i droga staje sie kręta i mocno nachylona. By pod koniec znowu zamienić się w płaskowyż z nadmorską roślinością, wysokimi wydmami i morską bryzą.

img_4961

Najciekawsze są jednak bardzo wysokie wydmy posrodku sawanny. Wysokie na 100m, pofalowane na wierzchu i udające pustynie pośrodku oazy zieleni. Młodzieży  sluza rowniez do zjazdów na desce weakbordowej. Samo wejście  na niektóre z nich okazało się nie lada wyczynem dla nas.

img_4941 img_4955

Tu także nastąpiła inauguracja naszego pierwszego noclegu pod namiotem na dzikiej plaży z szumem i widokiem oceanu za oknem a raczej wejściem do namiotu. Jak dotąd wszystko sie sprawdziło: namiot sie rozklada w 5 minut, w garnkach woda gotuje sie kolejne 5 minut i tylko woda w oceanie mogła by być troche cieplejsza. Na razie wszystko jest git.

Ps.  Na obiad byly frankfurterki z marketu. Smaczne nie byly ale dalo sie zjesc. Otrzymaly ocene 2 czyli na pewno wiecej nie kupimy. No chyba ze w sklepie nie bedzie nic innego.  Niech zyje polska kiełbasa .. o ktorej nawet Nowozelandczycy slyszeli 😉

img_5194

 

 

Władca lasu, plaża Piha

Powrót z Cape Reinga drogą Twin Coast Road zabiera dwukrotnie więcej czasu niż wschodnią drogą North Highway, ale pomimo tych 10 godzin w drodze warto (w czas podrozy wliczylam prom i dwie przerwy na posilek ;). Przejeżdza sie przez prastary las z drzewami kauri (a raczej tym co z tych drzew pozostało po masowej wycince z czasów kolonizacji NZ). Drzewa naprawdę robią wrażenie – ogromne, masywne, z koroną liści zaczynajaca sie powyzej 3 metrów. Nawet wyschnięte okazy rzucają sie w oczy. No i ich wiek. Najstarsze drzewa mają 3 tysiace lat. My dotarlismy do najwiekszego z nich (tylko 2 tys.lat) ale za to wysokie na 50 metrów i szerokie na 17m. Dlatego otrzymał tytuł „władcy lasu” i specjalną sciezke do niego prowadząca. Przy takim kolosie nasz Dab Bartek wyglada jak ubogi krewny 🙂

img_1918

Ponieważ te drzewa maja bardzo wrazliwe korzenie to przed wejściem na teren lasu kazdy turysta musi umyc swoje buty. Sluza do tego specjalne przyrzady i instrukcja:  najpierw oskrobac bloto, potem wyszczotkować szczota i na koniec jest mokra gabka z jakims płynem. I tym sposobem po raz pierwszy umylismy buty wchodzac do lasu;)

img_5015

A tak wyglada drzewo kauri, ktorego korzenie zostały zniszczone

 

Na koniec dnia zdazylismy na zachod słonca na plazy Piha. Plaza jest kultowa wsrod surferow ale z uwagi na duzy tlum mlodziezy nie zdecydowalismy sie tam na nocleg.

img_5022

Ps. Dzis na obiad byla puszka z kurczakim maślanym. Tutaj to chyba jakas znana potrwa „butter chicken” bo mamy ja jeszcze jako liofilizat. Puszka miala 4 porcje ale my dogotowalismy jeszcze kuskus i zjedliśmy we dwoje. Kurczaka w nim nie znalazlam ale na etykiecie bylo ze tylko 7% wiec moze sie rozgotowal. W naszym rankingu ocena tego dania to 3  czyli moze jeszcze kiedys to kupimy 😉

Glowworms & Rotorua

To był ambitny dzień. Z założenia mieliśmy zobaczyć jaskinie ze swiecacymi robakami, obejrzec gejzery i znalezc nocleg pod wulkanem Tongariro. I plan wykonalismy az z nawiązką.

Dzień rozpoczęliśmy o godz.6.00 spacerem po plaży Karekare. To ta plaża gdzie kręcono sceny na plaży w filmie Fortepian. O 6 ranem nad ranem plaża byla całkowicie pusta (ciekawe dlaczego?;) a w dodatku po pol godzinie rozpoczal sie wschod slonca. Był odplyw wiec mozna bylo podziwiac piasek, ktory na poczatku plazy byl czarny, a w miare zblizania sie do oceanu stawał sie coraz bielszy. W dodatku mienil sie srebrnymi odblaskami. Niestety zdjecia tego nie oddaja.. ;(

img_5043 img_5045 img_5046

Od momentu przylotu budze sie codziennie o godzinie 4.30 i jest to pierwszy powód tak porannego spaceru. Po drugie na tych „darmowych” campingach rano pojawiaja sie pracownicy parkow krajobrazowych i pobieraja oplaty (zazwyczaj 8 NZD za osobe). Kto jednak rano wstaje faktycznie może nocować za darmo tak jak wskazuje na to opis w aplikacji, której używamy do szukania campingow.

Ale wracajac do wczorajszego dnia po sniadaniu pojechalismy zobaczyc jaskinie Waitomo z robakami, ktore oblepiaja sciany tej jaskini i swieca fluroescencyjnie w ciemnosciach. Tak zwabiają owady, ktore nastepnie łapią i zjadają. Ogladajac je z łódki jednak tego nie widać, ale sam widok świecącej świecidełkami jaskini i tak wyglada niesamowicie.

Po poludniu zwiedzalismy rejon Rotorua, ktory obfituje w miejsca z ktorych wydobywa sie para i goraca woda. To pekniecia w skorupie ziemskiej ktorych w najblizszej okolicy jest co najmniej kilkanascie.  Najwiecej uwagi przyciaga gejzer Pohutu, ktory wyrzuca goraca wode i pare na wysokosc kilku metrow. Nam sie podobaly rowniez blotne jeziorka z bulgoczacymi oczkami. Wszystkie te miejsca łaczy jedna wspolna cecha- smierdza zgniłymi jajkami;)

Tego dnia zobaczyliśmy równiez ptaka kiwi na żywo. Był w takim specjalnie wybudowanym domku dla niego, w srodku zaciemnionym aby ptak myslal ze to noc. I faktycznie byl na nogach wiec fortel sie sprawdzal. Slabo go bylo widac w ciemnosciach ale na wolnosci zobaczenie go graniczy z cudem..Tak wiec co najmniej jeden żywy egzemplarz kiwi chodzi po Nowej Zelandii. Jeszcze…

I na koniec dnia niespodziewany widok- wodospad Huka. W ciagu 1 sekundy wyrzuca porównywalną ilość  wody potrzebnej do napelnienia wszystkich basenow olimpijskich.

 

Z powodu natłoku  atrakcji w tym dniu przegapilismy gorace kałuże blotne, w ktorych mozna na dziko wygrzac stare kosci. No trudno. Trzeba bedzie w koncu znalezc jakis kamping z ciepła woda zeby sie wygrzac … no i porzadnie umyc;)

Ps. A na obiad byl dzisiaj rosol z makaronem z puszki firmy Cambells. Nawet byly tam kawałki kurczaka i smakowala naprawde bardzo dobrze. Ocenilismy ja na 4 punkty czyli jak ja spotkamy w sklepie to na pewno jeszcze raz kupimy 😉